czwartek, 10 marca 2011
Miłość, czułość i samotność z mojej perspektywy
Tak sobie zerkam co jakiś czas na "Rozmowy w toku". To co na pierwszy rzut oka widać w relacjach osób, które opowiadają o sobie i swoim życiu, to ogromna potrzeba bycia kochanym i maniakalna wręcz konieczność utrzymania partnera przy sobie.
Oczywiście nie ma nic złego w tym, że niemal każdy człowiek chce być kochanym, bo to naturalne uczucie. A nawet determinująca całe nasze życie konieczność. Chciałabym, aby każdy człowiek na świecie, który chce być w szczęśliwym związku, miał taki związek oparty na miłości i wzajemnym szacunku.
Problem pojawia się wtedy, gdy z jakiegoś powodu zapominamy o sobie i o swoich faktycznych potrzebach, a życie zamienia się w niekończący się serial pt. "W pogoni za utopią". Niemal powszechny obowiązek posiadania partnera, który narzuca się nam już od najmłodszych lat, powoduje, że bycie samemu traktowane jest jako dziwaczna fanaberia lub przeciwnie, pokazuje osoby żyjące samotnie, jako niewartościowe (bo przecież, jakby to był fajny człowiek, to by miał partnera, a tak to pewnie nikt go nie chce...!).
Nie wiem, jak mocno to drugie przekonanie jest zakorzenione w naszych umysłach, bo nie prowadziłam badań na ten temat, ale gdyby podać 95% osób żyjących w naszym kraju, jako zwolenników tego stwierdzenia, to pewnie nie pomyliłabym się zbytnio. Oczywiście na poziomie świadomym większość z nas, zaprzeczyła by takiemu stwierdzeniu. Jednak na poziomie podświadomym, na którym żyją swoim życiem pielęgnowane przez lata nasze najstarsze i najmocniejsze przekonania, nie da się temu zaprzeczyć. Można oczywiście snuć domysły, że przecież istnieje dość duża społeczność singli i są to ludzie szczęśliwi, rozrywkowi, spełniający swoje pasje i rozwijający się zawodowo. Nie zaprzeczam. Tyle tylko, że jeśli spojrzeć na tę grupę to średnia wieku singli oscyluje w granicach ok. 35 lat. I to jest niejako wiek, który obecnie jako społeczeństwo traktujemy jako wiek młodości. Osoby w starszym wieku zaczynają być traktowane jako OSOBY SAMOTNE.
Wcześniej wiek uznany za idealny do wchodzenia w związki małżeńskie (czy też rzadziej partnerskie) był niższy. Dzisiaj ze względu na rozwój społeczny, medyczny czy technologiczny ten wiek się przesunął. Nie zmienia to jednak faktu, że przesunięcie wieku o 5 czy 10 lat, nie zwalnia nas ze społecznego obowiązku założenia rodziny. Ten dodatkowy czas, to tak naprawdę odroczenie tego, czego wymaga od człowieka społeczeństwo. Jeśli się odpowiednio nie pospieszymy staniemy się ludźmi samotnymi.
Samotność w potocznym ujęciu jest synonimem braku sukcesu życiowego. Osobę samotną traktuje się jak piąte koło u wozu - nie wiadomo o czym z nią rozmawiać, nie wiadomo jak traktować. W przypadku młodych singli świetnie tę sytuację ilustruje film "Dziennik Bridget Jones". Im starszy jest człowiek samotny tym przeważnie mniej ma kontaktów z innymi ludźmi, którzy są zajęci swoim życiem, dziećmi, wnukami, więc tym samym gorzej znosi swoją samotność.
Samotność w tym ujęciu jawi się jako dopust boży, jako kara za coś czego sami nie rozumiemy. Wielu osobom trudno jest zrozumieć, że mimo tego, że są fajni, mili, sympatyczni nie znajdują swojej połówki życiowej. Nie rozumieją CO powoduje to, że są sami. A taka postawa skutecznie psuje im samopoczucie. Zaczynają myśleć że może są niewiele warci, skoro NIKT ICH NIE CHCE. I na wpół świadomie na wpół nieświadomie zaczynają odcinać się od innych, pogłębiając swoją samotność.
Mało kto znajduje przyjemność z obcowania sam na sam ze sobą. Zupełnie niesłusznie. Jeśli odrzuci się "społeczny obowiązek POSIADANIA partnera życiowego" ze swojej głowy, to wreszcie będzie można pobyć sam na sam ze sobą, poznać się lepiej, polubić, zobaczyć kim się naprawdę jest, gdy nie musi się trwać w określonej roli społecznej.
To polubienie bycia sam na sam ze sobą jest szczególnie ważne, ponieważ jeśli nie jest się autentycznym względem siebie samego, nie będzie się autentycznym względem innych. Jeśli nie znasz siebie dobrze, to nie jesteś w stanie przewidzieć, jak Ty i Twoje przekonania oraz związane z nimi Twoje emocje poradzicie sobie w związku z drugim człowiekiem. Ta niewiedza niemal na wstępnie utrudnia wchodzenie w relacje oparte na wzajemnym szacunku. Nie można mówić o szacunku do drugiej osoby, jeśli w najmniejszy sposób manipulujemy jej uczuciami czy reakcjami. Nie można mówić o szczerej miłości do drugiej osoby, gdy nie rozumiemy w pełni siebie.
Na rynku wydawniczym czy też poradniczym pełno jest podręczników, kursów i specjalistów, którzy pokazują techniki wychodzenia z niewłaściwych relacji i czy tworzenia właściwych relacji partnerskich. Ale to tylko technika - narzędzie służące czemuś. Tylko rzadko kto zadaje sobie pytanie "czemu ma to służyć w dalszej perspektywie".
Technika "jak zrobić coś" jest drugorzędna względem tego, w którą stronę kierujemy nasze życie. Podstawą jest zrozumieć PO CO chcemy coś zrobić i NA ILE to nasza własna potrzeba, a na ile zdeterminowana przez osoby trzecie. Dopiero taka wiedza pozwala zrozumieć własne postępowanie, i na tej podstawie budować swoje życie. Na własnych potrzebach, a nie mamy, taty, babci, dziadka, cioci, wujka, koleżanki czy kolegi! Bez tego można kręcić się w kółko, bez przerwy popełniać te same błędy, czuć się nie do końca spełnionym, nie rozumieć czemu spotykają nas takie, a nie inne sytuacje czy osoby.
"Sprawdź, czy nie trafiłaś na chłopaka, który najbardziej na świecie kocha Twoje pieniądze…, Jak podrywać z klasą?, ABC zdrady…, Czy jestem w związku z materialistą?, Chcesz naprawić swój związek? Podpisz z mężem KONTRAKT MAŁŻEŃSKI, Jakie mogą być symptomy zdrady?, Zamiast szpiegować męża, zostań wirtualnym detektywem!, Masz nieposłuszne dziecko? Podpisz z nim kontrakt!, Sprawdź, czy Ty i Twój chłopak jesteście dla siebie stworzeni, Czy wiesz, co Twoja córka robi na "urwanym filmie"?, Zły dotyk księdza, Nie chcę być już dziewicą!, Czym może się skończyć znajomość z mężczyzną z wyrokiem?, O co zakładają się laski na imprezie?, " - to tylko kilka popularnych tematów. Co więcej uważam, że to ważne tematy i obowiązkowo należy o tym rozmawiać, pisać uczyć, by jak najwięcej osób mogło wyjść z dołka w którym się znalazło. Ale to sprawa wtórna. Gdyby dana osoba była wychowana z czułością i nauczona szacunku do siebie, tego typu programy nie miały by widowni. I to jest życiowym priorytetem.
PS. Wbrew pozorom nie jestem zwolenniczką życia w parze lub w samotności. Jestem zwolenniczką życia w taki sposób, który daje największą możliwą satysfakcję danemu człowiekowi :)
poniedziałek, 28 lutego 2011
Co z serca pochodzi jest święte
Nie chcę być posądzona o banalizację czy też o wątpliwą naturę mistyczną, która może kojarzyć się z tytułem tego postu ;) Ale w życiu jest tak, że możemy słyszeć jakieś stwierdzenie setki, tysiące czy nawet miliony razy i nic nam po tym.
Ja sama również wielokrotnie słyszałam, a co więcej według mnie samej robiłam coś z potrzeby serca i wszystko wtedy przychodziło mi bardzo łatwo. Czy pisałam artykuł, czy wiersz, czy szkolenie, czy malowałam obraz, czy urządzałam dom. Robiłam to z pełnym oddaniem tego co robiłam i czułam się wtedy fantastycznie. Każda czynność przychodziła z niebywałą łatwością. Mogę stanowczo stwierdzić, że słowa się same układały w zdania, farby się same dobierały w tonacje, a ręka wiedziała co namalować, oczy wiedziały jaki mebel gdzie postawić, aby mieszkanie wyglądało estetycznie. Czułam, że to co robię ma sens, jest potrzebne i niemal naznaczone akceptacją Wszechświata. To takie odczucie, które daje wiele mocy, wiele pewności siebie, i wiarę w sens tego co się robi.
Sądzę, że i Tobie, który teraz czytasz te słowa, też się zdarzało robić COŚ, z takim wewnętrznym (NIE-rozumowym) przekonaniem, że to co robisz jest właściwe. Takie uczucie uskrzydla. Osobiście je uwielbiam.
Co więcej sami wyczuwamy takie stany inspiracji wewnętrznej u innych osób. Stąd wolimy robić zakupy u pani A. a nie u pani B., a tankujemy dwie stacje dalej niż nakazuje rozsądek u pana C. Kupimy książkę w księgarni u pani D., mimo, że u pana F. jest tańsza. Działanie z potrzeby serca świetnie można zaobserwować wśród muzyków czy aktorów grających na żywo. To, że mówimy "wow to świetny zespół/spektakl/wykonawca" po jakimś wydarzeniu artystycznym, odzwierciedla to, że czujemy autentyczną energię, która płynie wprost ze sceny. Można nie lubić jakiegoś gatunku muzycznego/teatralnego, ale nie można odebrać artyście, który go wykonuje autentyczności w tym co robi. To działa w każdym zawodzie.
Człowiek posiada wewnętrzny radar, który chce prowadzić nas do osób, które robią coś autentycznie z serca. To trochę tak, jakbyśmy chcieli, aby kapnęło nam tych pozytywnych wibracji. I nie ma w tym nic złego. Maleńkie grudki złota same w sobie nie stanowią wielkiej wartości, ale jeśli będzie ich kilkaset i zostaną stopione w jedną całość, z której później artysta wyrzeźbi piękny przedmiot, zaczną stanowić wielką wartość.
Tak samo jest z osobami, które działają sercem. Jeśli widzisz takiego człowieka, staraj się przebywać w jego otoczeniu, aby spontaniczne działanie całym sobą z potrzeby serca, objęło również Ciebie. W ten sposób można zarazić się trwale wirusem dobra :) Następnie przekazuj te spontaniczność dalej, do innych ludzi.
Na pewno gdyby zrobić jakieś matematyczne wyliczenie wyszło by, że jeśli X osób, zarazi takim pozytywnym postępowaniem Y osób, to za XY lat cały świat będzie składał się z ludzi dobrych i zadowolonych z własnego życia.
I wtedy jakiś sceptyk zauważy, że gdyby to było takie proste, to już dawno świat składałby się wyłącznie z ludzi szczęśliwych, dobrych i spełnionych. A tak nie jest.
I ten sceptyk miałby słuszną rację. Bo działania będące wynikiem potrzeby serca (jak np. to, że teraz piszę ten post) są jak małe iskierki. Pojawiają się i znikają. Wielką sztuką jest umieć je rozpalić w sobie na stałe i jeszcze obdarzać nimi innych. I nie dzieje się tak dlatego, że człowiek nagle traci ochotę by działać z wewnętrzną inspiracją, ale dlatego, że pojawiają się różne egzystencjalne przeszkadzacze, które odwracają naszą uwagę od spraw ważnych dla naszego rozwoju, na sprawy które są tylko z pozoru ważne. Przez to odkładamy to co stanowi o nas samych, o naszych pasjach, o sensie naszego życia, i "w pogoni za rozumem", zaczynamy z wielkim oddaniem realizować to, co chcą przeszkadzacze.
Przeszkadzaczem może być absolutnie wszystko. Nie sposób wymienić ile może być różnych przeszkadzaczy. Ja przeważnie doświadczam przeszkadzajki pt. "najpierw zajmę się wszystkimi drobiazgami, a potem będzie czas na zrobienie czegoś dużego". Oczywiście, drobiazgów jest zawsze tyle i ciągle pojawiają się nowe, że to co faktycznie mam ochotę zrobić, pozostaje w oddaleniu.
I właśnie dlatego tak ważne jest codzienne inspirowanie się. Możesz inspirować się tym czym chcesz. Ja wczoraj, przez przypadek włączyłam program muzyczny J.M. Tablota, (jak się okazało były rekolekcje muzyczne) i w tym momencie moje córki przestały zajmować się tym czym się zajmowały (starsza dręczeniem kota, a młodsza własnych rączek), zamilkły i słuchały przez równe 20 minut tego co śpiewał ten człowiek. Mimo, że nic nie rozumiały czuły że to coś istotnego. Ja sama słuchając tego koncertu odczułam wielki wewnętrzny spokój, który przyszedł tak po prostu. I tego spokoju Tobie życzę ;)
Etykiety:
autentyczność,
mistycyzm,
serce
środa, 23 lutego 2011
Podumowanie roku z opóźnionym zapłonem
Ostatnie kilka miesięcy miałam niejako "wyjęte" z życia, ale też jak patrzę na zesżły rok, to można powiedzieć, że przeszłam Himalaje doświadczeń. Szczególnie tych negatywnych.
W marcu jako rodzina przeżyliśmy napaść, prawdopodobnie w następstwie tego miałam później poważne zagrożenie ciąży, dwa krwotoki, 2 pobyty w szpitalu, zakaz chodzenia, nakaz całkowitego leżenia, w między czasie kosztowny system konsultacyjny Psychorady, który miał przynieść zyski, okazał się jedną wielką dziurą programistyczną i przez kilka miesięcy programista walczył z usterkami, by wyjść na prostą, zasoby na koncie skurczyły się do minus bardzo dużo ;), zachorowałam na cukrzycę ciążową, w której musiałam robić sobie zastrzyki z insuliny, kolejny pobyt w szpitalu, pierwsze wywołanie porodu zakończone cofnięciem z porodówki, kolejny tydzień na patologii ciąży, w końcu poród i do domu. Po 10 dniach znowu na 2 tygodnie z dzieckiem w szpitalu. Diagnoza wstępna zapalenie opon mózgowych i sepsa. Pobieranie płynu rdzeniowo-mózgowego, najgorsze w moim życiu godziny oczekiwania na diagnozę. W końcu ustalono zapalenie oskrzeli. W dalszej perspektywie astma.
Nie powiem, abym czuła się jakoś specjalnie przez to zahartowana. To co odróżnia moje podejście teraz od podejścia jeszcze z przed kilku lat, to to, że obecnie traktuję trudne sytuacje, jako zdarzenia do przejścia, na tej samej zasadzie co wdepnięcie w kałużę czy katar. Nie roztkliwiam się nad nimi. Idę dalej. Rozwijam się.
Nie wiem na ile to hart charakteru, a na ile brak czasu na roztkliwianie się nad życiem, ale zadaniowe podejście do wszelakich katastrof, ma tę niepodważalną zaletę, że brakuje czasu na pesymizm :)
W marcu jako rodzina przeżyliśmy napaść, prawdopodobnie w następstwie tego miałam później poważne zagrożenie ciąży, dwa krwotoki, 2 pobyty w szpitalu, zakaz chodzenia, nakaz całkowitego leżenia, w między czasie kosztowny system konsultacyjny Psychorady, który miał przynieść zyski, okazał się jedną wielką dziurą programistyczną i przez kilka miesięcy programista walczył z usterkami, by wyjść na prostą, zasoby na koncie skurczyły się do minus bardzo dużo ;), zachorowałam na cukrzycę ciążową, w której musiałam robić sobie zastrzyki z insuliny, kolejny pobyt w szpitalu, pierwsze wywołanie porodu zakończone cofnięciem z porodówki, kolejny tydzień na patologii ciąży, w końcu poród i do domu. Po 10 dniach znowu na 2 tygodnie z dzieckiem w szpitalu. Diagnoza wstępna zapalenie opon mózgowych i sepsa. Pobieranie płynu rdzeniowo-mózgowego, najgorsze w moim życiu godziny oczekiwania na diagnozę. W końcu ustalono zapalenie oskrzeli. W dalszej perspektywie astma.
Nie powiem, abym czuła się jakoś specjalnie przez to zahartowana. To co odróżnia moje podejście teraz od podejścia jeszcze z przed kilku lat, to to, że obecnie traktuję trudne sytuacje, jako zdarzenia do przejścia, na tej samej zasadzie co wdepnięcie w kałużę czy katar. Nie roztkliwiam się nad nimi. Idę dalej. Rozwijam się.
Nie wiem na ile to hart charakteru, a na ile brak czasu na roztkliwianie się nad życiem, ale zadaniowe podejście do wszelakich katastrof, ma tę niepodważalną zaletę, że brakuje czasu na pesymizm :)
Etykiety:
stres
wtorek, 7 września 2010
ZERO TOLERANCJI dla samozwanczych Guru do spraw wszelakich
Bynajmniej nie z zazdrości, ani nie z jakichkolwiek innych pobudek niższego rzędu tekst ten napiszę. Przymierzam się do tego od wielu miesięcy, ale dzisiaj szczególnie mocno mnie naszło (pewnie przez ten siąpiący deszcz), aby powiedzieć to wprost - STOP samozwanczym Guru do spraw wszelakich.
Podążając za modnymi określeniami marketingowymi można powiedzieć mocniej - ZERO TOLERANCJI dla Samozwanczych Guru do spraw wszelakich.
O co konkretnie chodzi?
O bycie fair względem siebie i innych. Brak równowagi pomiędzy tymi plaszczyznami najlepiej widac w internecie, który rozwija się z siłą wodospadu. Każdego dnia przybywa więcej osób, które dołączają się do sieci. Część z nich to ludzie spragnieni wiedzy, kontaktów, informacji, przyjaźni, miłości, wsparcia, przygody, andrenaliny i tego wszystkiego co świat ma im do zaoferowania.
Druga grupa do wszelakiej maści hieny, które postanawiają "najeść się" kosztem pierwszych. Stąd jak grzyby po deszczu powstają strony zachęcające do zakupu produktu X czy Y, dzięki któremu uzyskamy niebotyczne efekty, np. schudniemy w tydzień 5 kilo, nauczymy się grać na gitarze w 7 dni, doświadczymy oświecenia mentalnego w weekend, zarobimy miliony na nowym systemie totka czy będizemy właścielem apartamentu na Mauritiusie nic nie inwestując, itd.
Nie mam nic przeciwko dobrym ofertom marketingowym zachwalającym dowolne produkty. Ktoś kto je napisał, by dobrym fachowcem, skoro skusił nas zakup. I za to mu brawo. Jest artystą przekazu, który trafił na podatny grunt naszej potrzeby, naszej słabości, naszej chęci zmiany.
Kupując produkt chcemy osiągnąc korzyści, to wiadomo. Po to kupujemy mydło, żeby się umyć i ładnie pachnieć. Po to kupujemy świeżą bułkę, aby ją zjeść ze smakiem. Po to idziemy na kurs, żeby się czegoś konkretnego nauczyć. I to jest, jak najbardziej ok. Ale to też jest miejsce w którym zaczynają na nas polować hieny.
Co robią hieny?
POLUJĄ na naszej naiwności i wierze w uczciwe zamiary innych.
Hieną jest każda osoba, która:
- oferuje niewiarygodne efekty, licząc na wykorzystanie naszych ludzkich słabości,
- nie posiada odpowiedniego wykształcenia w danej dzidzinie, mimo, że oferuje w niej swoje usługi, działając na zasadzie "zawsze ktoś kupi",
- opisuje profity z działalności którą reklamuje, mimo, że sam ich nie posiada
- nazywa siebie ekspertem w jakiejś dziedzinie, mimo, że nie ma ani ukończonych studiów w tej dziedzinie, ani conajmniej kilkuletniego doświadczenia wdanej branży
- uczy zagadnień, o których przeczytał w jednej ksiażce i już czuje się w tej materii ekspertem.
- itd.
Hieną jest każda osoba, która świadomie chce wykorzystać jakąkolwiek inną osobę w celu zarobienia pieniędzy. Internet jest miejscem, gdzie łatwo o anonimowość i uniknięcie odpowiedzialności. Stąd tak wielu Internetowych Guru do spraw wszelakich. Napisać o produkcie by go sprzedać, jest prościej, niż stanąć twarzą twarz z odbiorca i mu świadomie nakłamać patrząc w oczy. Na to trzeba odwagi cywilnej. Internet skutecznie ominął tę drogę.
Jak uniknąć żeru hien?
1. Przede wszystkim sprawdzać kompetencje. U samego źródła.
Jeśli ktoś Ci oferuje, że nauczy Cię budować wielką listę mailingową dzięki której staniesz się w ciagu miesiąca milionerem, to spytaj ile osób ma na swojej liście i w jakim czasie ją zbudował. Niewykluczone, że okaże się, że ma 1000 osób na liście i marną sprzedaż. A swoje usługi opiera na artykule eksperta który przeczytał 3 dni wcześniej.
2. Mieć świadomość, że efekty w każdej dziedzinie są efektem systematycznej pracy.
Oczywiście można schudnąć w tydzień 5 kilo, ale warto wiedzieć jakim kosztem i w jakim czasie odzyskamy te stracone kliogramy z nawiązką. Nic nie dzieje się ot tak. Wszystko co się w życiu dzieje, przechodzi pewien proces, tak samo jak następują po sobie nieprzerwalnie wiosna, lato, jesień, zima. A my nie stajemy się coraz młodszymi ludźmi. Tak samo jak potęga Microsoftu, czy rozwój ekonomiczny Chin nie są efektem działań ostatniego roku, tylko conajmniej 2 dekad.
3. Szukać specjalistów i produktów specjalistycznych. Oczywiście może kusić, by kupić na bazarze krem w okazyjnej cenie u pani Marysi, ale... czy warto narażać cerę na podróbkę, która nie dość,że nie przyniesie spodziewanego efektu, to dodatkowo przysporzy nam dalszych kłopotów. Taka pozorna oszczędność, to przepłacanie, bo i tak kupimy kolejny krem, albo nawet więcej kosmetyków( tj. ten krem który był pierwotnie w planie, oraz ten który zniweluje skutki nieporządane rzekomego okazyjnego zakupu).
Świetnie oddaje to reklama telewizyjna usług ubezpieczeniowych, którą niedawno widziałam. Możesz zaufać komuś kto się podaje za eksperta w dziedzinie ubezpieczeń, ale... jak będziesz potrzebować faktycznie ich usług, nie licz, że będą profesjonalne. Prawdopodobieństwo trafienia na atrapę specjalisty w każdej dziedzinie jest wysokie.
Oczywiście nawet wykupienie specjalistycznej usługi czy specjalistycznego produktu w specjalistycznej firmie działającej na rynku przez wiele lat, może nie spełnić naszych oczekiwań. Nie musi, bo każdy z nas jest inny i ma inne oczekiwania co do świadczonej usługi czy produktu.
Możesz dzisiaj kupić najnowszy model mercedesa i jutro odpadnie Ci felga. Ale nie znaczy to, że mercedes jest atrapą auta, czy bublem. Po prostu ten konkretny model miał wadę fabryczną. Możesz zarządać reklamacji, zreperować gwarancyjnie usterkę i ponownie cieszyć się samochodem.
Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja, gdy wykupujesz polisę ubezpieczeniową po okazyjnej cenie, i gdy dochodzi do szkody, nie jesteś w stanie dojść swoich praw, bo... małymi literkami było coś napisane, albo ktoś Cię nie poinformował o faktycznych warunkach umowy, albo właśnei zmienił się regulamin świadczonych usług, o którym nikt Cię nie poinformował, itd. To właśnie model działania hieny. Celowe wprowadzanie w błąd.
Apeluję o uczciwe podejście do siebie i innych osób. Brak uczciwości względem innych, jest nierozerwalnie związny z brakiem uczciwości względem siebie. Jeśli nie mamy skrupułów oszukiwać innych, to tym samym oszukujemy siebie, że takie działanie jest ok.
W hinduiźmie prawo karmy mówi
Biblia poucza
Potoczne ludowe porzekadło naucza
Mentalność, która pozwala jednym osobom krzywdzić innych to prawo Kalego. Kali może okraść kogoś i to jest ok, ale jak ktoś okradnie Kalego to jest to złe.
Warto zwaracać uwagę czy pozwalamy samym sobie i innym działac według tych amych praw. Jeśli tak, dobrze, jeśli nie weryfikujmy takie zachowania. Z braku uczciwości względem siebie i innych bierze się większość ludzkich problemów. Pieniądze są w życiu ważne, dążenie do posiadania ich, nie jest niczym złym. Ale budowanie swojego szczęścia na cudzej krzywdzie to prawdziwe nieszczęście. Nie tylko dla jednostki, ale dla całego społeczeństwa. Dla świata.
Podążając za modnymi określeniami marketingowymi można powiedzieć mocniej - ZERO TOLERANCJI dla Samozwanczych Guru do spraw wszelakich.
O co konkretnie chodzi?
O bycie fair względem siebie i innych. Brak równowagi pomiędzy tymi plaszczyznami najlepiej widac w internecie, który rozwija się z siłą wodospadu. Każdego dnia przybywa więcej osób, które dołączają się do sieci. Część z nich to ludzie spragnieni wiedzy, kontaktów, informacji, przyjaźni, miłości, wsparcia, przygody, andrenaliny i tego wszystkiego co świat ma im do zaoferowania.
Druga grupa do wszelakiej maści hieny, które postanawiają "najeść się" kosztem pierwszych. Stąd jak grzyby po deszczu powstają strony zachęcające do zakupu produktu X czy Y, dzięki któremu uzyskamy niebotyczne efekty, np. schudniemy w tydzień 5 kilo, nauczymy się grać na gitarze w 7 dni, doświadczymy oświecenia mentalnego w weekend, zarobimy miliony na nowym systemie totka czy będizemy właścielem apartamentu na Mauritiusie nic nie inwestując, itd.
Nie mam nic przeciwko dobrym ofertom marketingowym zachwalającym dowolne produkty. Ktoś kto je napisał, by dobrym fachowcem, skoro skusił nas zakup. I za to mu brawo. Jest artystą przekazu, który trafił na podatny grunt naszej potrzeby, naszej słabości, naszej chęci zmiany.
Kupując produkt chcemy osiągnąc korzyści, to wiadomo. Po to kupujemy mydło, żeby się umyć i ładnie pachnieć. Po to kupujemy świeżą bułkę, aby ją zjeść ze smakiem. Po to idziemy na kurs, żeby się czegoś konkretnego nauczyć. I to jest, jak najbardziej ok. Ale to też jest miejsce w którym zaczynają na nas polować hieny.
Co robią hieny?
POLUJĄ na naszej naiwności i wierze w uczciwe zamiary innych.
Hieną jest każda osoba, która:
- oferuje niewiarygodne efekty, licząc na wykorzystanie naszych ludzkich słabości,
- nie posiada odpowiedniego wykształcenia w danej dzidzinie, mimo, że oferuje w niej swoje usługi, działając na zasadzie "zawsze ktoś kupi",
- opisuje profity z działalności którą reklamuje, mimo, że sam ich nie posiada
- nazywa siebie ekspertem w jakiejś dziedzinie, mimo, że nie ma ani ukończonych studiów w tej dziedzinie, ani conajmniej kilkuletniego doświadczenia wdanej branży
- uczy zagadnień, o których przeczytał w jednej ksiażce i już czuje się w tej materii ekspertem.
- itd.
Hieną jest każda osoba, która świadomie chce wykorzystać jakąkolwiek inną osobę w celu zarobienia pieniędzy. Internet jest miejscem, gdzie łatwo o anonimowość i uniknięcie odpowiedzialności. Stąd tak wielu Internetowych Guru do spraw wszelakich. Napisać o produkcie by go sprzedać, jest prościej, niż stanąć twarzą twarz z odbiorca i mu świadomie nakłamać patrząc w oczy. Na to trzeba odwagi cywilnej. Internet skutecznie ominął tę drogę.
Jak uniknąć żeru hien?
1. Przede wszystkim sprawdzać kompetencje. U samego źródła.
Jeśli ktoś Ci oferuje, że nauczy Cię budować wielką listę mailingową dzięki której staniesz się w ciagu miesiąca milionerem, to spytaj ile osób ma na swojej liście i w jakim czasie ją zbudował. Niewykluczone, że okaże się, że ma 1000 osób na liście i marną sprzedaż. A swoje usługi opiera na artykule eksperta który przeczytał 3 dni wcześniej.
2. Mieć świadomość, że efekty w każdej dziedzinie są efektem systematycznej pracy.
Oczywiście można schudnąć w tydzień 5 kilo, ale warto wiedzieć jakim kosztem i w jakim czasie odzyskamy te stracone kliogramy z nawiązką. Nic nie dzieje się ot tak. Wszystko co się w życiu dzieje, przechodzi pewien proces, tak samo jak następują po sobie nieprzerwalnie wiosna, lato, jesień, zima. A my nie stajemy się coraz młodszymi ludźmi. Tak samo jak potęga Microsoftu, czy rozwój ekonomiczny Chin nie są efektem działań ostatniego roku, tylko conajmniej 2 dekad.
3. Szukać specjalistów i produktów specjalistycznych. Oczywiście może kusić, by kupić na bazarze krem w okazyjnej cenie u pani Marysi, ale... czy warto narażać cerę na podróbkę, która nie dość,że nie przyniesie spodziewanego efektu, to dodatkowo przysporzy nam dalszych kłopotów. Taka pozorna oszczędność, to przepłacanie, bo i tak kupimy kolejny krem, albo nawet więcej kosmetyków( tj. ten krem który był pierwotnie w planie, oraz ten który zniweluje skutki nieporządane rzekomego okazyjnego zakupu).
Świetnie oddaje to reklama telewizyjna usług ubezpieczeniowych, którą niedawno widziałam. Możesz zaufać komuś kto się podaje za eksperta w dziedzinie ubezpieczeń, ale... jak będziesz potrzebować faktycznie ich usług, nie licz, że będą profesjonalne. Prawdopodobieństwo trafienia na atrapę specjalisty w każdej dziedzinie jest wysokie.
Oczywiście nawet wykupienie specjalistycznej usługi czy specjalistycznego produktu w specjalistycznej firmie działającej na rynku przez wiele lat, może nie spełnić naszych oczekiwań. Nie musi, bo każdy z nas jest inny i ma inne oczekiwania co do świadczonej usługi czy produktu.
Możesz dzisiaj kupić najnowszy model mercedesa i jutro odpadnie Ci felga. Ale nie znaczy to, że mercedes jest atrapą auta, czy bublem. Po prostu ten konkretny model miał wadę fabryczną. Możesz zarządać reklamacji, zreperować gwarancyjnie usterkę i ponownie cieszyć się samochodem.
Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja, gdy wykupujesz polisę ubezpieczeniową po okazyjnej cenie, i gdy dochodzi do szkody, nie jesteś w stanie dojść swoich praw, bo... małymi literkami było coś napisane, albo ktoś Cię nie poinformował o faktycznych warunkach umowy, albo właśnei zmienił się regulamin świadczonych usług, o którym nikt Cię nie poinformował, itd. To właśnie model działania hieny. Celowe wprowadzanie w błąd.
Apeluję o uczciwe podejście do siebie i innych osób. Brak uczciwości względem innych, jest nierozerwalnie związny z brakiem uczciwości względem siebie. Jeśli nie mamy skrupułów oszukiwać innych, to tym samym oszukujemy siebie, że takie działanie jest ok.
W hinduiźmie prawo karmy mówi
"Nasze czyny tworzą przyszłe doświadczenia i przez to każdy jest odpowiedzialny za własne życie, cierpienie i szczęście jakie sprowadza na siebie i innych."
Biblia poucza
"Będziesz miłował Pana Boga twego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy".(Mt 22,37-40)
Potoczne ludowe porzekadło naucza
"Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie" i "Nie rób bliźniemu co Tobie nie miłe".
Mentalność, która pozwala jednym osobom krzywdzić innych to prawo Kalego. Kali może okraść kogoś i to jest ok, ale jak ktoś okradnie Kalego to jest to złe.
Warto zwaracać uwagę czy pozwalamy samym sobie i innym działac według tych amych praw. Jeśli tak, dobrze, jeśli nie weryfikujmy takie zachowania. Z braku uczciwości względem siebie i innych bierze się większość ludzkich problemów. Pieniądze są w życiu ważne, dążenie do posiadania ich, nie jest niczym złym. Ale budowanie swojego szczęścia na cudzej krzywdzie to prawdziwe nieszczęście. Nie tylko dla jednostki, ale dla całego społeczeństwa. Dla świata.
wtorek, 15 czerwca 2010
Męczą mnie kury...
Niby nic wielkiego - kura czyli ptak hodowlany z rodziny kurowatych, hodowany na całym świecie. Waga do 4 kilo. W środowisku naturalnym nie występuje. I taka właśnie kura, a właściwie setki tysięcy, jeśli nie miliony kur, zaprzątają moją głowę od kilku tygodni.
Wielokrotnie już rozmawiałam ze znajomymi na temat humanitaryzmu tj. postawie życiowej pełnej wyrozumiałości i życzliwości, nacechowanej szacunkiem dla człowieka i pragnieniem oszczędzenia mu cierpień. Bo wydaje mi się, że to jedyna droga jeśli chce się na świecie zachować równowagę pomiędzy wielością poglądów, wyznań, doktryn, które zajmują ludzi od wieków. Żadna z idei nie powinna przeważać, bo to zakłóca naturalny porządek. Żadna z idei nie powinna być siłą wdrażana, bo nie utrzyma się długo lub będzie wymagała dyktatu trwającego nieskończenie długo.
Z poglądami jest jak w z uprawianiem ogrodu.
I nie ważne czy chodzi o poglądy polityczne, czy filozoficznne, czy jakiekolwiek inne. Kto ma ogródek wie, jaka to mozolna praca, ciągłe podlewanie, odchwaszczanie, wyznaczanie nowych grządek, sadzenie, uprawianie pożądanych roślin, wyrywanie chwastów i tak w kółko przez cały czas. Wiosna-Lato-Jesień-Zima. To praca dla upartych. Dożywotnia.
Oczywiście też chciałam mieć ładny ogródek, ale... nie mam zapału do notorycznego dłubania się w ziemi i walki z zarastającymi grządki chwastami. Zatem przez rok NIC nie robiłam, zastanawiając się co tu robić, aby się nie narobić :) Pozwalając w ten sposób, naturze robić swoje.
Okazało się, że natura jest najmądrzejszą ogrodniczką niż ja (i jakieś 99,9% ludzi, co nie powinno dziwić), bo w tej mojej piaszczystej glebie, ni stąd ni zowąd pojawiły się rośliny, którym takie jałowe warunki całkiem dobrze służą. Oczywiście nie były to wybujałe krzewy róż, rododendrony, czy azalie, ale powojniki, groszki pachnące, maki, bluszcze, skrzypy, chmiel, sosny, sumaki, a nawet szczaw :)
Odpowiednio sadząc i hodując rośliny, które chcą w danej glebie rosnąc, łatwiej zapanować nad swoim ogrodem, pozwalając mu na "bycie sobą" i tylko modelując kształt, jaki się chce uzyskać. To taka postawa (może wynikająca z lenistwa, ale tego dobrze pojmowanego :) która pozwala sobie i innym być tym, kim się jest. Bez specjalnego zadęcia, syzyfowych zmagań, i próbach osiągnięcia celów, które są dla danej osoby nie do końca osiągalne. Humanitarnie.
Wychowanie to też hodowla.
Podobnie jest z wychowaniem człowieka. Jeśli z dziada pradziada w danej rodzinie każdy zostaje prawnikiem, a syn nagle chce być... tancerzem, to czeka go w najlepszy przypadku ostracyzm rodzinny, w najgorszym bycie prawnikiem i porzucenie marzeń. Można zmusić każdego do wszystkiego, nie raz to udowodniono zarówno badaniami naukowymi, jak chociażby legendarny już eksperyment Milgrama, oraz zweryfikowano w praktyce, czego przykładem były obozy koncentracyjne.
Pytanie tylko - po co działać wbrew naturze? Jakie pobudki kierują ludźmi, którzy chcą działać wbrew elementarnym prawom natury. Można zrobić z psa kota, tylko po co? Żeby się sprawdzić, pokazać że ma się władzę, aby dzięki temu poczuć się samemu przed sobą, kimś ważniejszym niż się jest?
Władza, pojmowana w znaczeniu:
W obu wypadkach ma się kontrolę nad wydarzeniami. Ja-sprawujący-władzę-człowiek mogę kształtować siebie i swoje życie w taki sposób, aby zaspokajało wszystkie moje potrzeby. Mogę to robić tak jak uznam za stosowne.
Mogę zarządzić dyktat, kult jednostki i tyranię, bo nie od wczoraj wiadomo, że twarde rządy, dają największe poczucie władzy i pewności siebie.
Mogę też Ja-sprawujący-władzę-człowiek podejść elastycznie do zarządzania sobą i innymi i pozwolić sobie i innym być tym, kim się zostało stworzonym. Wspierać cechy pozytywne i pomagać w ich rozwoju. Być elastycznym na zachodzące w sobie i innych zmiany. Być niepewnym tego, czy tak wybrana ścieżka jest faktycznie właściwa.
Wybór należy do każdego człowieka. Wybór stoi przed Tobą - jak chcesz spędzić swoje dalsze życie? W kieracie cudzych wymagań, czy zgodnie ze swoim sercem. Nie ma innej drogi - zawsze są tylko te dwa wybory:
Największą zbrodnią wobec ludzkości jest gwałt na samym sobie. Wiele mówi się o obozach pracy, zbrodniach wojennych, atakach terrorystycznych, w których giną setki tysięcy osób. Niestety mało mówi się o tym, że miliony ludzi żyją wbrew sobie, bo tak zostali uwarunkowani, wychowani, zmuszeni... Miliony.
Wybór by być sobą, zaczyna się od pozwolenia sobie samemu na bycie sobą. To nie musi być wielka zmiana, demonstrująca się z dnia na dzień całemu światu w blasku i chwale.
Bycie sobą to codzienne małe wybory, które nawarstwiają się, by w całokształcie po latach stworzyć nowego człowieka. Nowego Ciebie.
No dobrze... Ale co do tego mają kury?
Otóż kury to pewna zbiorowość kurnikowa, która jest poddawana hodowli przez Kogoś-sprawującego-władzę czyli hodowcę. Kupując jajka w wytłaczankach, na każdej z nich znajduje się informacja o sposobie chowu kur. Oznacza się go cyframi od 0 do 3, które oznaczają:
Hodowana dla jajek kura nie ma wyboru. TY masz i możesz zrezygnować z jedzenia jajek oznaczonych cyfrą 3. Bądź humanitarny.
Wielokrotnie już rozmawiałam ze znajomymi na temat humanitaryzmu tj. postawie życiowej pełnej wyrozumiałości i życzliwości, nacechowanej szacunkiem dla człowieka i pragnieniem oszczędzenia mu cierpień. Bo wydaje mi się, że to jedyna droga jeśli chce się na świecie zachować równowagę pomiędzy wielością poglądów, wyznań, doktryn, które zajmują ludzi od wieków. Żadna z idei nie powinna przeważać, bo to zakłóca naturalny porządek. Żadna z idei nie powinna być siłą wdrażana, bo nie utrzyma się długo lub będzie wymagała dyktatu trwającego nieskończenie długo.
Z poglądami jest jak w z uprawianiem ogrodu.
I nie ważne czy chodzi o poglądy polityczne, czy filozoficznne, czy jakiekolwiek inne. Kto ma ogródek wie, jaka to mozolna praca, ciągłe podlewanie, odchwaszczanie, wyznaczanie nowych grządek, sadzenie, uprawianie pożądanych roślin, wyrywanie chwastów i tak w kółko przez cały czas. Wiosna-Lato-Jesień-Zima. To praca dla upartych. Dożywotnia.
Oczywiście też chciałam mieć ładny ogródek, ale... nie mam zapału do notorycznego dłubania się w ziemi i walki z zarastającymi grządki chwastami. Zatem przez rok NIC nie robiłam, zastanawiając się co tu robić, aby się nie narobić :) Pozwalając w ten sposób, naturze robić swoje.
Okazało się, że natura jest najmądrzejszą ogrodniczką niż ja (i jakieś 99,9% ludzi, co nie powinno dziwić), bo w tej mojej piaszczystej glebie, ni stąd ni zowąd pojawiły się rośliny, którym takie jałowe warunki całkiem dobrze służą. Oczywiście nie były to wybujałe krzewy róż, rododendrony, czy azalie, ale powojniki, groszki pachnące, maki, bluszcze, skrzypy, chmiel, sosny, sumaki, a nawet szczaw :)
Odpowiednio sadząc i hodując rośliny, które chcą w danej glebie rosnąc, łatwiej zapanować nad swoim ogrodem, pozwalając mu na "bycie sobą" i tylko modelując kształt, jaki się chce uzyskać. To taka postawa (może wynikająca z lenistwa, ale tego dobrze pojmowanego :) która pozwala sobie i innym być tym, kim się jest. Bez specjalnego zadęcia, syzyfowych zmagań, i próbach osiągnięcia celów, które są dla danej osoby nie do końca osiągalne. Humanitarnie.
Wychowanie to też hodowla.
Podobnie jest z wychowaniem człowieka. Jeśli z dziada pradziada w danej rodzinie każdy zostaje prawnikiem, a syn nagle chce być... tancerzem, to czeka go w najlepszy przypadku ostracyzm rodzinny, w najgorszym bycie prawnikiem i porzucenie marzeń. Można zmusić każdego do wszystkiego, nie raz to udowodniono zarówno badaniami naukowymi, jak chociażby legendarny już eksperyment Milgrama, oraz zweryfikowano w praktyce, czego przykładem były obozy koncentracyjne.
Pytanie tylko - po co działać wbrew naturze? Jakie pobudki kierują ludźmi, którzy chcą działać wbrew elementarnym prawom natury. Można zrobić z psa kota, tylko po co? Żeby się sprawdzić, pokazać że ma się władzę, aby dzięki temu poczuć się samemu przed sobą, kimś ważniejszym niż się jest?
Władza, pojmowana w znaczeniu:
- pozytywnym, może się opierać na dobrowolnej akceptacji danej osoby czy zbioru zasad, mających źródło w uznaniu autorytetu i prawowitości osób je ustanawiających:
- w znaczeniu negatywnych będzie się opierać na przymusie społecznym czy przemocy fizycznej.
W obu wypadkach ma się kontrolę nad wydarzeniami. Ja-sprawujący-władzę-człowiek mogę kształtować siebie i swoje życie w taki sposób, aby zaspokajało wszystkie moje potrzeby. Mogę to robić tak jak uznam za stosowne.
Mogę zarządzić dyktat, kult jednostki i tyranię, bo nie od wczoraj wiadomo, że twarde rządy, dają największe poczucie władzy i pewności siebie.
Mogę też Ja-sprawujący-władzę-człowiek podejść elastycznie do zarządzania sobą i innymi i pozwolić sobie i innym być tym, kim się zostało stworzonym. Wspierać cechy pozytywne i pomagać w ich rozwoju. Być elastycznym na zachodzące w sobie i innych zmiany. Być niepewnym tego, czy tak wybrana ścieżka jest faktycznie właściwa.
Wybór należy do każdego człowieka. Wybór stoi przed Tobą - jak chcesz spędzić swoje dalsze życie? W kieracie cudzych wymagań, czy zgodnie ze swoim sercem. Nie ma innej drogi - zawsze są tylko te dwa wybory:
- bycie sobą (nawet jeśli wydaje się to trudniejsze, czy czasami wręcz niemożliwe)
- pozostanie we władzy innej osoby, wbrew samemu sobie.
Największą zbrodnią wobec ludzkości jest gwałt na samym sobie. Wiele mówi się o obozach pracy, zbrodniach wojennych, atakach terrorystycznych, w których giną setki tysięcy osób. Niestety mało mówi się o tym, że miliony ludzi żyją wbrew sobie, bo tak zostali uwarunkowani, wychowani, zmuszeni... Miliony.
Wybór by być sobą, zaczyna się od pozwolenia sobie samemu na bycie sobą. To nie musi być wielka zmiana, demonstrująca się z dnia na dzień całemu światu w blasku i chwale.
Bycie sobą to codzienne małe wybory, które nawarstwiają się, by w całokształcie po latach stworzyć nowego człowieka. Nowego Ciebie.
No dobrze... Ale co do tego mają kury?
Otóż kury to pewna zbiorowość kurnikowa, która jest poddawana hodowli przez Kogoś-sprawującego-władzę czyli hodowcę. Kupując jajka w wytłaczankach, na każdej z nich znajduje się informacja o sposobie chowu kur. Oznacza się go cyframi od 0 do 3, które oznaczają:
- 0 – oznacza, że jajka podchodzą od kur z hodowli ekologicznej. Co to znaczy? W skrócie – wolny wybieg, naturalne metody kamienia, zero paszy. Kury hodowane metodą ekologiczną to „kury szczęśliwe”, a takie hodowle uważane są za „drobiowy eden”. Ptaki są wolne, spacerują po trawie, grzebią w ziemi, dziobią. Hodowane są tradycyjnie, jak za czasów naszych babć i prababć. Innymi słowy – kurze El Dorado, drobiowy Eden.
- 1 – oznacza, że jaja pochodzą z chowu wolno wybiegowego. Takie kury znoszą jaja na grzędach, ale mają stały dostęp do wybiegu na świeżym powietrzu. Kury mają stały dostęp do wybiegu na świeżym powietrzu. Mogą poruszać się swobodnie, rozprostować skrzydła, więc mają silne kości. Korzystają z grzęd i zachowują się jak na kury przystało. Może nie jest to luksusowy hotel, ale na pewno solidny, trzygwiazdkowy.
- 2 – oznacza, że jaja pochodzą od kur z chowu ściółkowego. Takie kury trzymane są w ciasnych budynkach hodowlanych, nie mają wybiegu. Zapomnijmy o wolnym wybiegu. Kury trzymane są w budynkach, przy zagęszczeniu 9 ptaków na metr kwadratowy powierzchni użytkowej. Wolność i przestrzeń życiowa tych kur są ograniczone, ale przynajmniej mogą czasem zażywać kąpieli w piasku, drapać i korzystać z grzęd. W zależności od dobrej woli producenta warunki chowu ściółkowego mogą przypominać hotel pracowniczy lub lekki obóz pracy.
– 3 - oznacza, że jaja pochodzą od kur z chowu klatkowego. To najtańsza, drastyczna metoda hodowli. Kury hodowane metodą klatkową są ściśnięte, nie mają przestrzeni. Obcięte dzioby, podcięte ścięgna. Przestrzeń 50x50 dla ośmiu kur. Zautomatyzowany proces karmienia i oczyszczania klatki. Kury tarzają się we własnych odchodach, nie mogą się prawie poruszać. Nie widzą w życiu światła słonecznego, a sztuczne oświetlenie budzi je co 1,5 godziny, przyspieszając naturalny cykl produkcji jajka. Kury otrzymują duże dawki antybiotyków i hormonów. Żyją o połowę krócej niż normalnie hodowane kury, umierają w męczarniach.
Hodowana dla jajek kura nie ma wyboru. TY masz i możesz zrezygnować z jedzenia jajek oznaczonych cyfrą 3. Bądź humanitarny.
poniedziałek, 1 lutego 2010
Gdy postanowisz się narodzić
Jako wielka fanka przesłań, kunsztownie zawaluowanych w książkach Coehlo, kolejny raz przeczytałam "Weronika postanawia umrzeć",
Jednak nie o śmierci chcę pisać, ale o życiu, o codziennym życiu, przepełnionym wyborami, które zabijają.
Przykład 1
"- A zatem w imię tej miłości, jaką do nas żywisz, proszę zrób to, czego pragnie matka. Porzuć malarstwo, znajdź sobie ptrzyjaciół ze swojej klasy społecznej i wróć do nauki.
- Ojcze, przecież mnie kochasz. [...] Nie możesz mnie prosić o to, bym stał się człowiekiem pozbawionym własnej woli.
- Powiedziałem w imię miłości. Wróć do nas."
Przykład 2
"Gdzie postradałam własną duszę? Gdzieś w mojej przeszłości. W tym, co chciałam, aby było moim życiem. Zostawiłam moją dusze, uwięzioną tam, gdzie miałam dom, męża i pracę, od której chciałam się uwolnić, lecz brakowało mi odwagi. Moja dusza została w przeszłości."
Przykład 3
Po miesiącu pobytu 55-letniej Marii z depresją, w szpitalu psychiatrycznym:
"Przyniosłem pozew rozwodowy od Pani męża. Oczywiście nadal będzie pokrywał wszystkie wydatki związane z leczeniem. Tak długo, jak to będzie konieczne."
Przykład 4
"[...] Proszę się nie obwiniać. Freud pisał o chorych związkach, między rodzicami a dziećmi i do dziś matki i ojcowie obwiniają się o wszystko. Czy Indianie sądzą, że syn, który stał się zabójcą, jest ofiarą złego wychowania? [...] Indianie sądzą, że winien jest zabójca, a nie społeczeństwo, rodzice, albo dalecy przodkowie."
Czemu tak wielu ludzi nawraca się na jakąś religię, czy diametralnie zmienia swoje życie, podczas bezpośredniej styczności ze śmiercią?
Wydaje mi się, że dlatego, że dopiero wtedy zaczynają rozumieć że śmierć jest nieuchronna, że to jedyna rzecz w życiu, której nie da się przełożyć na później i która przychodzi w najmniej odpowiednim momencie.
Wtedy dusza się uwalnia od opętania rozumem i chce spełnić wszystkie swoje marzenia, bo pojmuje, że śmierć może przyjść za dzień, tydzień, miesiąc. Czasu jest tak mało, by cieszyć się życiem. Zatem każdego dnia starają się robić rzeczy dla nich ważne. A każdy poranek w którym otwierają oczy, jest dla nich cudem życia.
I dokładnie takim samym cudem życia powinien być dla wszystkich ludzi. Ale niestety nie jest, bo rzadko kiedy uświadamiamy sobie, co jest faktycznie ważne. Przez co ważne sprawy są odkładane na później, z perspektywą "na kiedyś w przyszłości" czyli wieczne nigdy.
Typowe jest przekładanie posiadania dzieci na później, gdy "będą ku temu właściwe finanse" lub "wyszalejemy się trochę", "zrobimy karierę", "będziemy mieli więcej pieniędzy". A jak nie zdążysz? Jak życie się przerwie? A jak pod kopułą czaszki rośnie tętniak, który zaraz pęknie, zaleje mózg i człowiek stanie się warzywem?
Czy w takiej perspektywie, warto odkładać codzienne przyjemności i marzenia na później? Ile jest w naszym życiu rzeczy, które zostały odłożone na później?
Ja np. od 5 lat myślę o namalowaniu obrazu, zainspirowanego książką S.Kinga "Łowca snów" (film). Ma to być brzozowy las zimą, porośnięty mchem w kolorze czerwonym. Bo ten mech, to nie zwykły mech, tylko Byrus, który jest zawirusowaną substancją z kosmosu, unicestwiającą planetę Ziemia :) W dodatku od roku i 2 miesięcy mam blejtram i odpowiednie farby, które leżą odłogiem w szufladzie. Malowanie zajmie mi pewnie max 8 godzin i sprawi wiele przyjemności. A mimo to z powodu wymówki "brak czasu" przez 5 lat go nie namalowałam.
Ale zamierzam to zmienić dzisiaj :)
Oczywiście to jeden z drobnych przykładów przyjemności czy spraw ważnych, które pod byle pretekstem miliony ludzi na świecie, odkłada w czasie. A przecież jutro może nie nastąpić. Może dzisiaj, jest ostatnim dniem, w którym warto zrobić coś co zostanie pozytywnie zapamiętane przez najbliższych (filmik, album zdjęć, wierszyk) i dla siebie. Gdyby codziennie robiło się jedną rzecz z marzeń dla siebie i jedną dla innych, życie od razu nabrało by właściwego znaczenia. Człowiek czułby, że żyje i że jego życie ma znaczenie i jest wartościowe. Pozbawiając się siebie, zaczyna się powolne zabijanie duszy, które może trwać wiele, wiele lat (cokolwiek patetycznie zabrzmiało ;).
Często słyszy się głosy "zmarnowałam sobie życie, bo powinnam iść na studia zamiast cię słuchać", czy "po co ja spędziłam 25 lat w małżeństwie, które mnie wykańczało, zamiast je przerwać i zacząć lepsze życie?", "najlepsze lata mam za sobą, kiedy to człowiek zdążył się zestarzeć?".
Taka stagnacja w podjęciu decyzji wynika przeważnie z lęku o to, co może nastąpić w przyszłości, w myśl cytatu z samych swoich "Lepszy stary wróg, bo znany. Nowy może być jeszcze gorszy" :)) Tylko rzadko kiedy bierze się pod uwagę, że nowy wybór (pracy, szkoły, wykonywanego zajęcia, partnera życiowego, poglądów, wartości, etc.) może być, najlepszym możliwym wyborem, który da więcej radości i satysfakcji z życia.
Przykładem takiej osoby jest ktoś zafiksowany na myślenie w kategoriach braku i całe swoje życie skupiający na dostrzeganiu możliwych niepowodzeń i asekurowaniu się przed nimi. Świetnym przykładem, który to opisuje jest przypowieść o talentach, którą w całości przytaczam:
Jest to przypowieść o darach, jakie każdy z nas otrzymał od Boga w chwili przyjścia na świat i o tym, że należy je pomnażać, dbać o nie, bo to jest wszystko, co mamy do dyspozycji. Człowiek, który stoi w miejscu, nie rozwija się, nie pomnaża bożych darów, cofa się, zaczyna proces uwsteczniania się. Zachowawcze działania są dobre, tylko w krórtkiej perspektywie. Aby żyć w zgodzie z samym sobą, wręcz konieczne jest podjęcie ryzyka związanego z pomnażaniem naszych pasji, talentów, umiejętności.
Warte przypomnienia są przykłady osób, które żyły w jakiś konkretny sposób, a potem "nagle" zaczynały robić coś zupełnie odwrotnego, czego ludzie się po nim nie spodziewali ;) Oczywiście z pominięciem patologii i destrukcji, bo odkrywanie siebie i realizowanie swoich talentów nie ma nic wspólnego z niszczeniem innych. Jest ponad tym.
Te przykłady wskazują na obudzenie się do życia. Na ponowne narodzenie się do niego. Dobra wiadomość jest taka, że każdy może się przebudzić, oraz że chwile kryzysów, zwątpień i odczuwania braku sensu życia, paradoksalnie przybliżają do narodzenia się na nowo, do odkrycia siebie i poświęceniu swojego życia na to, by żyć realizując siebie i być dzięki temu szczęśliwym.
I na koniec, kilka cytatów z książki oraz zwiastun filmowy Weroniki, która postanowiła umrzeć.
"Umiera się nie dlatego by przestać żyć, lecz po to by żyć inaczej. Kiedy świat zacieśnia się do rozmiaru pułapki, wówczas śmierć zdaje się być jedynym ratunkiem, ostatnią kartą, na którą stawia się własne życie."
Jednak nie o śmierci chcę pisać, ale o życiu, o codziennym życiu, przepełnionym wyborami, które zabijają.
Przykład 1
"- A zatem w imię tej miłości, jaką do nas żywisz, proszę zrób to, czego pragnie matka. Porzuć malarstwo, znajdź sobie ptrzyjaciół ze swojej klasy społecznej i wróć do nauki.
- Ojcze, przecież mnie kochasz. [...] Nie możesz mnie prosić o to, bym stał się człowiekiem pozbawionym własnej woli.
- Powiedziałem w imię miłości. Wróć do nas."
Przykład 2
"Gdzie postradałam własną duszę? Gdzieś w mojej przeszłości. W tym, co chciałam, aby było moim życiem. Zostawiłam moją dusze, uwięzioną tam, gdzie miałam dom, męża i pracę, od której chciałam się uwolnić, lecz brakowało mi odwagi. Moja dusza została w przeszłości."
Przykład 3
Po miesiącu pobytu 55-letniej Marii z depresją, w szpitalu psychiatrycznym:
"Przyniosłem pozew rozwodowy od Pani męża. Oczywiście nadal będzie pokrywał wszystkie wydatki związane z leczeniem. Tak długo, jak to będzie konieczne."
Przykład 4
"[...] Proszę się nie obwiniać. Freud pisał o chorych związkach, między rodzicami a dziećmi i do dziś matki i ojcowie obwiniają się o wszystko. Czy Indianie sądzą, że syn, który stał się zabójcą, jest ofiarą złego wychowania? [...] Indianie sądzą, że winien jest zabójca, a nie społeczeństwo, rodzice, albo dalecy przodkowie."
Czemu tak wielu ludzi nawraca się na jakąś religię, czy diametralnie zmienia swoje życie, podczas bezpośredniej styczności ze śmiercią?
Wydaje mi się, że dlatego, że dopiero wtedy zaczynają rozumieć że śmierć jest nieuchronna, że to jedyna rzecz w życiu, której nie da się przełożyć na później i która przychodzi w najmniej odpowiednim momencie.
Wtedy dusza się uwalnia od opętania rozumem i chce spełnić wszystkie swoje marzenia, bo pojmuje, że śmierć może przyjść za dzień, tydzień, miesiąc. Czasu jest tak mało, by cieszyć się życiem. Zatem każdego dnia starają się robić rzeczy dla nich ważne. A każdy poranek w którym otwierają oczy, jest dla nich cudem życia.
I dokładnie takim samym cudem życia powinien być dla wszystkich ludzi. Ale niestety nie jest, bo rzadko kiedy uświadamiamy sobie, co jest faktycznie ważne. Przez co ważne sprawy są odkładane na później, z perspektywą "na kiedyś w przyszłości" czyli wieczne nigdy.
Typowe jest przekładanie posiadania dzieci na później, gdy "będą ku temu właściwe finanse" lub "wyszalejemy się trochę", "zrobimy karierę", "będziemy mieli więcej pieniędzy". A jak nie zdążysz? Jak życie się przerwie? A jak pod kopułą czaszki rośnie tętniak, który zaraz pęknie, zaleje mózg i człowiek stanie się warzywem?
Czy w takiej perspektywie, warto odkładać codzienne przyjemności i marzenia na później? Ile jest w naszym życiu rzeczy, które zostały odłożone na później?
Ja np. od 5 lat myślę o namalowaniu obrazu, zainspirowanego książką S.Kinga "Łowca snów" (film). Ma to być brzozowy las zimą, porośnięty mchem w kolorze czerwonym. Bo ten mech, to nie zwykły mech, tylko Byrus, który jest zawirusowaną substancją z kosmosu, unicestwiającą planetę Ziemia :) W dodatku od roku i 2 miesięcy mam blejtram i odpowiednie farby, które leżą odłogiem w szufladzie. Malowanie zajmie mi pewnie max 8 godzin i sprawi wiele przyjemności. A mimo to z powodu wymówki "brak czasu" przez 5 lat go nie namalowałam.
Ale zamierzam to zmienić dzisiaj :)
Oczywiście to jeden z drobnych przykładów przyjemności czy spraw ważnych, które pod byle pretekstem miliony ludzi na świecie, odkłada w czasie. A przecież jutro może nie nastąpić. Może dzisiaj, jest ostatnim dniem, w którym warto zrobić coś co zostanie pozytywnie zapamiętane przez najbliższych (filmik, album zdjęć, wierszyk) i dla siebie. Gdyby codziennie robiło się jedną rzecz z marzeń dla siebie i jedną dla innych, życie od razu nabrało by właściwego znaczenia. Człowiek czułby, że żyje i że jego życie ma znaczenie i jest wartościowe. Pozbawiając się siebie, zaczyna się powolne zabijanie duszy, które może trwać wiele, wiele lat (cokolwiek patetycznie zabrzmiało ;).
Często słyszy się głosy "zmarnowałam sobie życie, bo powinnam iść na studia zamiast cię słuchać", czy "po co ja spędziłam 25 lat w małżeństwie, które mnie wykańczało, zamiast je przerwać i zacząć lepsze życie?", "najlepsze lata mam za sobą, kiedy to człowiek zdążył się zestarzeć?".
Taka stagnacja w podjęciu decyzji wynika przeważnie z lęku o to, co może nastąpić w przyszłości, w myśl cytatu z samych swoich "Lepszy stary wróg, bo znany. Nowy może być jeszcze gorszy" :)) Tylko rzadko kiedy bierze się pod uwagę, że nowy wybór (pracy, szkoły, wykonywanego zajęcia, partnera życiowego, poglądów, wartości, etc.) może być, najlepszym możliwym wyborem, który da więcej radości i satysfakcji z życia.
Przykładem takiej osoby jest ktoś zafiksowany na myślenie w kategoriach braku i całe swoje życie skupiający na dostrzeganiu możliwych niepowodzeń i asekurowaniu się przed nimi. Świetnym przykładem, który to opisuje jest przypowieść o talentach, którą w całości przytaczam:
"Pewien człowiek, mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał. Zaraz ten, który otrzymał pięć talentów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. Tak samo i ten, który dwa otrzymał; on również zyskał drugie dwa. Ten zaś, który otrzymał jeden, poszedł i rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana.
Po dłuższym czasie powrócił pan owych sług i zaczął rozliczać się z nimi.
Wówczas przyszedł ten, który otrzymał pięć talentów. Przyniósł drugie pięć i rzekł: "Panie, przekazałeś mi pięć talentów, oto drugie pięć talentów zyskałem". Rzekł mu pan: "Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana".
Przyszedł również i ten, który otrzymał dwa talenty, mówiąc: "Panie, przekazałeś mi dwa talenty, oto drugie dwa talenty zyskałem". Rzekł mu pan: "Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię; wejdź do radości twego pana".
Przyszedł i ten, który otrzymał jeden talent, i rzekł: "Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność".
Odrzekł mu pan jego: "Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał. Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz w ciemności; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów."
Jest to przypowieść o darach, jakie każdy z nas otrzymał od Boga w chwili przyjścia na świat i o tym, że należy je pomnażać, dbać o nie, bo to jest wszystko, co mamy do dyspozycji. Człowiek, który stoi w miejscu, nie rozwija się, nie pomnaża bożych darów, cofa się, zaczyna proces uwsteczniania się. Zachowawcze działania są dobre, tylko w krórtkiej perspektywie. Aby żyć w zgodzie z samym sobą, wręcz konieczne jest podjęcie ryzyka związanego z pomnażaniem naszych pasji, talentów, umiejętności.
Warte przypomnienia są przykłady osób, które żyły w jakiś konkretny sposób, a potem "nagle" zaczynały robić coś zupełnie odwrotnego, czego ludzie się po nim nie spodziewali ;) Oczywiście z pominięciem patologii i destrukcji, bo odkrywanie siebie i realizowanie swoich talentów nie ma nic wspólnego z niszczeniem innych. Jest ponad tym.
Te przykłady wskazują na obudzenie się do życia. Na ponowne narodzenie się do niego. Dobra wiadomość jest taka, że każdy może się przebudzić, oraz że chwile kryzysów, zwątpień i odczuwania braku sensu życia, paradoksalnie przybliżają do narodzenia się na nowo, do odkrycia siebie i poświęceniu swojego życia na to, by żyć realizując siebie i być dzięki temu szczęśliwym.
I na koniec, kilka cytatów z książki oraz zwiastun filmowy Weroniki, która postanowiła umrzeć.
czwartek, 21 stycznia 2010
Gdy zwątpisz...
Hey ma taką piosenkę co prawda o miłości dwojga ludzi, ale pewien wers można odnieść do wielu innych spraw dziejących się w życiu:
Układasz plany życiowe, edukacyjne, zawodowe, miłosne, czujesz wiatr w skrzydłach, wiesz, że to co robisz ma sens i co więcej, wiesz że uda Ci się.
A potem, niespodziewanie:
I co z tym zrobić?
Jak przekonać siebie, że zwątpienie jest chwilowe i ma na celu utwierdzić Cię w Twoich postanowieniach? Taki egzamin, z którego jasno wyjdzie czy naprawdę czegoś chcesz czy nie. Czy poddasz się i stwierdzisz, że faktycznie nie warto, czy też wyjdziesz zwycięsko z potyczki z samym sobą. Co przeważy - pasja czy realizacja rzeczywistości.
Oglądałam wczoraj ponownie (tak, tak, znowu miałam mądre przemyślenia ;) Aviatora. Coś co mnie mocno uderzyło w głowę, to świadomość, że wbrew wszystkim możliwym sytuacjom losowym, doradcom, rządowi, presji czasu, braku realnych środków finansowych i własnym obsesjom, nieugięcie dążył do tego co uważał za wartościowe i słuszne. Jest to pierwszy film, który oglądałam, pokazujący tak wyraźnie, że pieniądze są jedynie środkiem do celu. Celem zaś jest realizacja myśli, które powstają w umyśle. I nie ma żadnych barier, żadnych ograniczeń. Gdy człowiek zaczyna się angażować w działania, to krok po kroku będą się pojawiały kolejne rozwiązania, przybliżające do realizacji tego, co się chciało osiągnąć.
I niby większość ludzi to wie na poziomie racjonalnym. Jednak, aby myśl czy marzenie przerodziło się w namacalny rezultat, potrzebna jest pasja i bezkompromisowość.
Pasja, by móc ciągle być na haju własnych marzeń, a bezkompromisowość, by umieć przeciwstawiać się przeciwnościom losu w taki sposób, jakby były iluzją.
Chodzi o to, aby nie walczyć na siłę i wbrew całemu światu, po to by poobijanym i poranionym w końcu stanąć zwycięsko, ale w zmęczeniu i wyczerpaniu emocjonalnym. Celem jest wznieść się ponad pole bitwy i je minąć, nie ponosząc przy tym jakichkolwiek obrażeń.
Bardzo ważne jest, aby umieć odróżnić to od siebie.
Walka zawsze na końcu przynosi rany. Wznoszenie się na falach własnej pasji nigdy.
Bo nawet, jeśli się poobijasz, to nawet tego nie zauważysz. Po walce w sposób naturalny będziesz lizać rany i narzekać na zły los.
Bezkompromisowość, oznacza odrzucenie (a przynajmniej odłożenie na bok) tego wszystkiego, co oddala człowieka od realizacji marzeń.
I tu zaczynają się schody.
Bo, aby realizować swoje marzenia trzeba mieć na to przede wszystkim czas. A większość czasu przeciętnemu człowiekowi zabiera schemat funkcjonowania praca-dom-dzieci-praca-dom. Żyjąc w tak skonstruowanym kieracie, wygospodarowanie czasu na realizację własnego hobby może być trudne lub wręcz niemożliwe. Przez to ludzie najczęściej zaprzestają tkać własne życie w taki sposób w jaki by chcieli. Czasem robią to świadomie, wiedząc że życie jakie prowadzą, odbiera im to co kochają, a czasem są tak zaganiani, że nawet nie zauważają, że gdzieś, w swoim kiedyś porzucili swoje marzenia, dla polepszania egzystencji.
Na szczęście, zawsze można do tego wrócić :)
Przeważnie wystarczy tylko stworzyć plan działania i go zacząć realizować. Dla sympatyków Kaizen pominę senytencję Lao Tzu i napisze tak: Nawet najdłuższa podróż zaczyna się od jednego małego kroku ;)
W biografi S.Kinga zostało to świetnie pokazane - King, który mieszkał wtedy w żoną i bardzo chorym synkiem w przyczepie, pracował jako nocny stróż i był kompletnie pozbawiony środków do życia. Do tego stopnia, że nie miał nawet na lekarstwa dla syna. Po nocach, stróżując, po prostu pisał. Połączył pracę (dawała mu konieczny do pisania czas) ze swoją pasją. Jedną z tych książek, żona Kinga wysłała na konkurs literacki (o czym on sam nic nie wiedział), w którym zajął pierwsze miejsce, punktowane dość wysoką nagrodą finansową.
Jeśli brzmi to trochę, jak z bajki, to dobrze, bo ma tak brzmieć. Każde działanie, które z pasją powstaje w wyniku realizacji własnych naturalnych talentów, zawsze zostaje nagrodzone.
Inna spotykaną trudnością, jest niepewność, które z celów stawianych przed sobą wypływają faktycznie z nas samych, a które są wynikiem socjalizacji.
W tej sytuacji warto wrócić do dzieciństwa, tych lat z początków podstawówki i przypomnieć sobie, co wtedy lubiło się robić. To ważne, bo dzieci większość swoich pasji nabywają naturalnie. Dopiero potem są "ukierunkowywane" na rozwój "właściwych" umiejętności, dzięki którym będą lepiej zarabiać i mieć dobrą pracę.
To co lubiło się robić jako dziecko, jest nadal w człowieku, niezależnie od tego ile ma lat. To obszary, które są dla danej osoby naturalnymi źródłami pasji, bo przychodzą łatwo i sprawiają przyjemność.
Jeśli choć jedną z rzeczy, które w dzieciństwie była ważna zacznie się realizować, wtedy entuzjazm skutecznie przesłoni zwątpienie. A to przełoży się na zadowolenie i poczucie szczęścia z życia.
PS. Jeśli udało Ci się dojść do tego miejsca, to nie bój się zostawić komentarza :)
"Jeśli zwątpisz choć jeden raz..."To co się stanie?
Układasz plany życiowe, edukacyjne, zawodowe, miłosne, czujesz wiatr w skrzydłach, wiesz, że to co robisz ma sens i co więcej, wiesz że uda Ci się.
A potem, niespodziewanie:
"Nagle coś drobiażdżek wręcz(* w oryginale było złości, ale tekst jest na tyle uniwersalny, że stan ducha można sobie dowolnie zmienić :)
Na manowce zwątpienia* wywiódł mnie"
I co z tym zrobić?
Jak przekonać siebie, że zwątpienie jest chwilowe i ma na celu utwierdzić Cię w Twoich postanowieniach? Taki egzamin, z którego jasno wyjdzie czy naprawdę czegoś chcesz czy nie. Czy poddasz się i stwierdzisz, że faktycznie nie warto, czy też wyjdziesz zwycięsko z potyczki z samym sobą. Co przeważy - pasja czy realizacja rzeczywistości.
Oglądałam wczoraj ponownie (tak, tak, znowu miałam mądre przemyślenia ;) Aviatora. Coś co mnie mocno uderzyło w głowę, to świadomość, że wbrew wszystkim możliwym sytuacjom losowym, doradcom, rządowi, presji czasu, braku realnych środków finansowych i własnym obsesjom, nieugięcie dążył do tego co uważał za wartościowe i słuszne. Jest to pierwszy film, który oglądałam, pokazujący tak wyraźnie, że pieniądze są jedynie środkiem do celu. Celem zaś jest realizacja myśli, które powstają w umyśle. I nie ma żadnych barier, żadnych ograniczeń. Gdy człowiek zaczyna się angażować w działania, to krok po kroku będą się pojawiały kolejne rozwiązania, przybliżające do realizacji tego, co się chciało osiągnąć.
I niby większość ludzi to wie na poziomie racjonalnym. Jednak, aby myśl czy marzenie przerodziło się w namacalny rezultat, potrzebna jest pasja i bezkompromisowość.
Pasja, by móc ciągle być na haju własnych marzeń, a bezkompromisowość, by umieć przeciwstawiać się przeciwnościom losu w taki sposób, jakby były iluzją.
Chodzi o to, aby nie walczyć na siłę i wbrew całemu światu, po to by poobijanym i poranionym w końcu stanąć zwycięsko, ale w zmęczeniu i wyczerpaniu emocjonalnym. Celem jest wznieść się ponad pole bitwy i je minąć, nie ponosząc przy tym jakichkolwiek obrażeń.
Walka zarezerwowana jest dla tych, którzy realizują coś co uważają, że powinni w imię jakichś idei.
Wznoszenie się ponad, jest zaś zarezerwowane dla tych, którzy mają pasję i wiedzą, że walka ze "złym światem", tylko opóźni realizację ich marzeń.
Bardzo ważne jest, aby umieć odróżnić to od siebie.
Walka zawsze na końcu przynosi rany. Wznoszenie się na falach własnej pasji nigdy.
Bo nawet, jeśli się poobijasz, to nawet tego nie zauważysz. Po walce w sposób naturalny będziesz lizać rany i narzekać na zły los.
Bezkompromisowość, oznacza odrzucenie (a przynajmniej odłożenie na bok) tego wszystkiego, co oddala człowieka od realizacji marzeń.
I tu zaczynają się schody.
Bo, aby realizować swoje marzenia trzeba mieć na to przede wszystkim czas. A większość czasu przeciętnemu człowiekowi zabiera schemat funkcjonowania praca-dom-dzieci-praca-dom. Żyjąc w tak skonstruowanym kieracie, wygospodarowanie czasu na realizację własnego hobby może być trudne lub wręcz niemożliwe. Przez to ludzie najczęściej zaprzestają tkać własne życie w taki sposób w jaki by chcieli. Czasem robią to świadomie, wiedząc że życie jakie prowadzą, odbiera im to co kochają, a czasem są tak zaganiani, że nawet nie zauważają, że gdzieś, w swoim kiedyś porzucili swoje marzenia, dla polepszania egzystencji.
Na szczęście, zawsze można do tego wrócić :)
Przeważnie wystarczy tylko stworzyć plan działania i go zacząć realizować. Dla sympatyków Kaizen pominę senytencję Lao Tzu i napisze tak: Nawet najdłuższa podróż zaczyna się od jednego małego kroku ;)
W biografi S.Kinga zostało to świetnie pokazane - King, który mieszkał wtedy w żoną i bardzo chorym synkiem w przyczepie, pracował jako nocny stróż i był kompletnie pozbawiony środków do życia. Do tego stopnia, że nie miał nawet na lekarstwa dla syna. Po nocach, stróżując, po prostu pisał. Połączył pracę (dawała mu konieczny do pisania czas) ze swoją pasją. Jedną z tych książek, żona Kinga wysłała na konkurs literacki (o czym on sam nic nie wiedział), w którym zajął pierwsze miejsce, punktowane dość wysoką nagrodą finansową.
Jeśli brzmi to trochę, jak z bajki, to dobrze, bo ma tak brzmieć. Każde działanie, które z pasją powstaje w wyniku realizacji własnych naturalnych talentów, zawsze zostaje nagrodzone.
Inna spotykaną trudnością, jest niepewność, które z celów stawianych przed sobą wypływają faktycznie z nas samych, a które są wynikiem socjalizacji.
W tej sytuacji warto wrócić do dzieciństwa, tych lat z początków podstawówki i przypomnieć sobie, co wtedy lubiło się robić. To ważne, bo dzieci większość swoich pasji nabywają naturalnie. Dopiero potem są "ukierunkowywane" na rozwój "właściwych" umiejętności, dzięki którym będą lepiej zarabiać i mieć dobrą pracę.
To co lubiło się robić jako dziecko, jest nadal w człowieku, niezależnie od tego ile ma lat. To obszary, które są dla danej osoby naturalnymi źródłami pasji, bo przychodzą łatwo i sprawiają przyjemność.
Jeśli choć jedną z rzeczy, które w dzieciństwie była ważna zacznie się realizować, wtedy entuzjazm skutecznie przesłoni zwątpienie. A to przełoży się na zadowolenie i poczucie szczęścia z życia.
PS. Jeśli udało Ci się dojść do tego miejsca, to nie bój się zostawić komentarza :)
poniedziałek, 18 stycznia 2010
Najpierw chciałbym mieć pewność, że już zawsze będę z Tą osobą...
To zdanie usłyszałam wczoraj od znajomego, jako odpowiedź na moje pytanie, czy przymierza się powoli do tacierzyństwa. Niestety takiej pewności nie ma i nigdy nikt mieć nie będzie. Człowiek nie jest w stanie stwierdzić czy za 2 dni będzie miał katar, a co mówić o odczuciach, uczuciach i wyborach życiowych drugiego człowieka.
Większość z nas nie zna siebie w 100%, czy nawet w 60%, by zagwarantować, co zrobi dalej ze swoim życiem. Większość z nas nie wiem KIM naprawdę jest. Jedyne co może, to określać się na podstawie pełnionych ról społecznych: jestem kierownikiem w firmie X, znam się na branży Y, skończyłem studia z zakresu Z, jestem ojcem 2 dzieci, itd. Ale to są wszystko opisy tego, czym się dana osoba zajmuje, a nie tego KIM jest. Nikt nie rodzi się z wypisanym na czole stanowiskiem, które będzie czy wręcz powinien w przyszłości piastował.
Wiele osób porzuca swoje marzenia i pasje, zamieniając je (czy to za własną czy cudzą namową) na "zawód z przyszłością", "studia dające pieniądze" albo "gwarantujące dobrą pracę". To powoduje, że tak wielu ludzi pracuje w zawodzie, który (po chwilowym zachwycie) ich nie pociąga. Wręcz przeciwnie, budzi frustrację, niezadowolenie, apatię. Człowiek czuje, że to życie nie jest takie, jakie powinno, ale nie wie dokładnie czemu. Próbuje odnaleźć przyczynę w niesatysfakcjonującym małżenstwie, pracy, zbyt małej płacy, czy warunkach lokalowych. A prawda przeważnie jest zupełnie inna. Co więcej bardzo podobna dla większości ludzi. To brak pasji, która jest centralnym motorem napędowym życia.
Posłużę się wyświechtanym już (ale pasującycm :) przykładem Edisona i wynalezienia przez niego żarówki. Czy gdyby nie miał w sobie pasji, to czy poświęcił by wynalezieniu jej prawie 2 tysiace prób? Czy gdyby nie miał pasji, to stworzył by około 5000 opatentowanych wynalazków, z których 1093 wystawionych jest na jego nazwisko? Ileż innych wynalazków i prób ich tworzenia musiał stworzyć, by uzyskać 5 tysięcy patentów? Myślę, że spokojnie kilka razy więcej. Ta potrzeba parcia do przodu, nie poddawania się, realizowania swojego życia po swojemu, często wbrew logice, to właśnie pasja.
A tak na marginesie... betoniarka i lodówka to też dzieła Edisona :)
Zatem odrzucając swoje pasje, niejako odrzucamy siebie, stając się pionkami w trybikach społecznych wyobrażeń na nasz temat.
Stąd, gdy w związku międzyludzkim spotykają się dwa ludzkie wyobrażenia o sobie samych, na które nakładamy jeszcze wyobrażenia o naszym partnerze czy naszym związku idealnym, na samym początku znajomości, automatycznie zaczynamy go kończyć. Zanim się jeszcze zacznie na dobre.
Warto mówić o sobie, jak najwięcej, pokazywać się z każdej prawdziwej strony, nawet gdyby miało to być trudne i mieć przykre konsekwencje. Robić to dla siebie. Bo czy warto być z partnerm, który wyśmiewa to, co dla nas ważne? Naszą autentyczność? Zdecydowanie nie. Szkoda więc czasu na udawanie kogoś kim się nie jest, "bo życie przecież po to jest, aby pożyć", a nie po to by grać zaplanowaną przez kogoś innego sztukę o swoim życiu.
Dlatego, jedyne co pozostaje, to wierzyć, że będzie tak, jak pragniesz, że Twoje marzenia się spełnią. A będzie to możliwe tylko wtedy, gdy całym sobą uwierzy się, że to czego się chce, jest absolutnie możliwe :)
Jest tylko jeden haczyk - nigdy nie można przestać wierzyć.
Większość z nas nie zna siebie w 100%, czy nawet w 60%, by zagwarantować, co zrobi dalej ze swoim życiem. Większość z nas nie wiem KIM naprawdę jest. Jedyne co może, to określać się na podstawie pełnionych ról społecznych: jestem kierownikiem w firmie X, znam się na branży Y, skończyłem studia z zakresu Z, jestem ojcem 2 dzieci, itd. Ale to są wszystko opisy tego, czym się dana osoba zajmuje, a nie tego KIM jest. Nikt nie rodzi się z wypisanym na czole stanowiskiem, które będzie czy wręcz powinien w przyszłości piastował.
Wiele osób porzuca swoje marzenia i pasje, zamieniając je (czy to za własną czy cudzą namową) na "zawód z przyszłością", "studia dające pieniądze" albo "gwarantujące dobrą pracę". To powoduje, że tak wielu ludzi pracuje w zawodzie, który (po chwilowym zachwycie) ich nie pociąga. Wręcz przeciwnie, budzi frustrację, niezadowolenie, apatię. Człowiek czuje, że to życie nie jest takie, jakie powinno, ale nie wie dokładnie czemu. Próbuje odnaleźć przyczynę w niesatysfakcjonującym małżenstwie, pracy, zbyt małej płacy, czy warunkach lokalowych. A prawda przeważnie jest zupełnie inna. Co więcej bardzo podobna dla większości ludzi. To brak pasji, która jest centralnym motorem napędowym życia.
Posłużę się wyświechtanym już (ale pasującycm :) przykładem Edisona i wynalezienia przez niego żarówki. Czy gdyby nie miał w sobie pasji, to czy poświęcił by wynalezieniu jej prawie 2 tysiace prób? Czy gdyby nie miał pasji, to stworzył by około 5000 opatentowanych wynalazków, z których 1093 wystawionych jest na jego nazwisko? Ileż innych wynalazków i prób ich tworzenia musiał stworzyć, by uzyskać 5 tysięcy patentów? Myślę, że spokojnie kilka razy więcej. Ta potrzeba parcia do przodu, nie poddawania się, realizowania swojego życia po swojemu, często wbrew logice, to właśnie pasja.
A tak na marginesie... betoniarka i lodówka to też dzieła Edisona :)
Zatem odrzucając swoje pasje, niejako odrzucamy siebie, stając się pionkami w trybikach społecznych wyobrażeń na nasz temat.
Stąd, gdy w związku międzyludzkim spotykają się dwa ludzkie wyobrażenia o sobie samych, na które nakładamy jeszcze wyobrażenia o naszym partnerze czy naszym związku idealnym, na samym początku znajomości, automatycznie zaczynamy go kończyć. Zanim się jeszcze zacznie na dobre.
Warto mówić o sobie, jak najwięcej, pokazywać się z każdej prawdziwej strony, nawet gdyby miało to być trudne i mieć przykre konsekwencje. Robić to dla siebie. Bo czy warto być z partnerm, który wyśmiewa to, co dla nas ważne? Naszą autentyczność? Zdecydowanie nie. Szkoda więc czasu na udawanie kogoś kim się nie jest, "bo życie przecież po to jest, aby pożyć", a nie po to by grać zaplanowaną przez kogoś innego sztukę o swoim życiu.
Dlatego, jedyne co pozostaje, to wierzyć, że będzie tak, jak pragniesz, że Twoje marzenia się spełnią. A będzie to możliwe tylko wtedy, gdy całym sobą uwierzy się, że to czego się chce, jest absolutnie możliwe :)
Jest tylko jeden haczyk - nigdy nie można przestać wierzyć.
środa, 13 stycznia 2010
Dlaczego ciągle trafiam na nie właściwych partnerów? - teoria alternatywna
Psychologia oczywiście wspaniale wyjaśnia, czemu wielu ludzi notorycznie "trafia" na niewłaściwych partnerów życiowych i czemu wiąże się z nimi i trwa w takich toksycznych związkach latami. Nie będę tych teorii oczywiście podważać, ponieważ na płaszczyźnie funkcjonowania społecznego są, jak najbardziej trafne.
Tym niemniej od dawna uważam, że jest jeszcze jeden aspekt tego zagadnienia i należy go rozpatrywać na innej płaszczyźnie. A konkretnie odzielić wymiar ludzki od energetycznego.
Od wielu lat wiadomo, że człowiek detektorem pól elektromagnetycznych bardzo niskich częstotliwości, czyli takimi piecykiem wytwarzającym energię. Im cieplej taki piecyk grzeje, tym więcej ludzi może się przy nim ogrzać. A wiadomo, że najchętniej ogrzewają się osoby najbardziej zmarznięte, ponieważ to im jest to ciepło potrzebne.
I tu dochodzę do sedna - im dany człowiek jest zdrowszy fizycznie i psychicznie, tym żywsza jego energia i tym mocniej jego energia będzie emitowała z ciała. Jeżeli człowiek jest stabilny czy silny w sferze psychicznej, to automatycznie posiada więcej energii. Im mocniejsza jest ta emitowana energia, tym mniejszy będzie jej wpływ zarówno na jej właściciela, jak i wszystkie osoby znajdujące się w jego pobliżu.
Taką osobę łatwo rozpoznać - czesto się o niej mówi, że ma jakiś magnetyzm w sobie, że przy niej ludzie czują się lepiej, że jest katalizatorem miłości, że jest dobrym człowiekiem, itp.
Dość zaskakująco widać to szczególnie podczas snu, w którym ludzie śpiący w jednym pomieszczeniu, nieświadomie zwracają swoje ciało w kierunku osoby o najmocniejszym polu energetycznym. To tak jakby zwracali się celem poopalania do niewidocznego słońca :)
Wracając do związków miedzyludzkich i to nie tylko miłosnych, ale wszystkich innych (towarzyskich, przyjacielskich, relacji pracowych) każdy z nas wyczuwa osoby z większym polem energetyczny od swojego i chce być w ich pobliżu, aby zwyczajnie się "ogrzać" czyli naładować swoje pole, potrzebną dawką energii. Nie ma w tym nic absolutnie złego.
Problem zaczyna się w momencie, gdy ktoś ma ewidentnie złe intencje lub zły charakter, i celowo chce zabrać energię i mieć monopol na korzystanie z niej. To zakłóca harmonię, ponieważ od razu wytwarza się dysporporcja w motywach biorcy i dawcy. Biorca bierze nieuczciwie, wyłącznie na swoje potrzeby, zakłócając przy tym fale emitowane przez innych. Dawca mając kontakt głównie z biorcą, zaczyna po jakimś czasie odczuwać negatywne skutki tej sytuacji. Czasami wręcz mocno podupada na zdrowiu, jest przygnębiony, przestaje odczuwać radość z życia.
Najmocniej ten mechanizm widać właśnie w związkach szczególnie miłosnych czy przyjacielskich, gdzie dwie osoby często i długo ze sobą przebywają. Ich energie nie mają wtedy wielu różnych źródeł odświeżania się, tylko są zdane głównie na siebie. Jedna zatruta, zatruwa drugą.
Warto przypomnieć sobie, ile razy odczuwało się ewidentnie złe samopoczucie, po wejściu do jakiegoś pomieszczenia czy domu, mimo, że chwilę wcześniej samopoczucie było normalne lub radosne. Albo odwrotnie - ile razy wchodziło się do jakiegoś mieszkania i od razu czuło super dobrze. To właśnie takie nieświadome wyznaczniki pokazujące dominujący rodzaj energii.
Poniżej załączam krótki test na ten temat, zaczerpniety z książki "Aura, czyli pole magnetyczne człowieka":
Jeśli człowiek jest nieświadomy zjawiska przenikania się energii pomiędzy innymi osobami, tak długo będzie trwał w trujących relacjach. To właśnie tłumaczyć może powszechne stwierdzenia, że "dobry człowiek, a z taką zołzą się związał i zmarnował sobie życie, bo popadł w depresję" czy "czemu takie przykre rzeczy zdarzają się dobrym ludziom". No właśnie dlatego - że grzeją mocniej i nieświadomie przyciągają tych "zmarzniętych".
Takie właśnie nieświadome oddziaływanie na zmysły zostało świetnie przedstawione w "Pachnidle" w ostatniej scenie (ksiażka, film). Polecam zarówno przeczytać, jak i obejrzeć. Co prawda w "Pachnidle" chodzi o zapachy, ale spokojnie można sobie przełożyć ten rodzaj działania, na oddziaływania energetyczne.
Na koniec nasuwa się pytanie - skąd mam wiedzieć, że mnie ktoś wysysa z energii?
Po pierwsze - warto pamiętać o wlasnych odczuciach (np. tych poruszonych w teście), ale przede wszystkim trenować swoją uważność względem swojego samopoczucia wśród innych osób i miejsc. Przyglądać się swoim nastrojom, doznaniom, bólom, radościom - z kim lub z czym są związane.
Po drugie - będąc świadomym własnej energii i własnego oddziaływania na innych, eliminować kontakty z osobami i miejscami wpływającymi negatywnie. Gdy nie jest to możliwe, zamiast świadomie dawać się wysysać, warto z własnej nieprzymuszonej przekazywać energię pełną dobrych myśli dla danej osoby. Forma takiego przekazu jest dowolna, ale jeśli dana osoba koncentruje się na jakiejś szczególnej cesze, warto właśnie ją afirmować.
Tym niemniej od dawna uważam, że jest jeszcze jeden aspekt tego zagadnienia i należy go rozpatrywać na innej płaszczyźnie. A konkretnie odzielić wymiar ludzki od energetycznego.
Od wielu lat wiadomo, że człowiek detektorem pól elektromagnetycznych bardzo niskich częstotliwości, czyli takimi piecykiem wytwarzającym energię. Im cieplej taki piecyk grzeje, tym więcej ludzi może się przy nim ogrzać. A wiadomo, że najchętniej ogrzewają się osoby najbardziej zmarznięte, ponieważ to im jest to ciepło potrzebne.
I tu dochodzę do sedna - im dany człowiek jest zdrowszy fizycznie i psychicznie, tym żywsza jego energia i tym mocniej jego energia będzie emitowała z ciała. Jeżeli człowiek jest stabilny czy silny w sferze psychicznej, to automatycznie posiada więcej energii. Im mocniejsza jest ta emitowana energia, tym mniejszy będzie jej wpływ zarówno na jej właściciela, jak i wszystkie osoby znajdujące się w jego pobliżu.
Taką osobę łatwo rozpoznać - czesto się o niej mówi, że ma jakiś magnetyzm w sobie, że przy niej ludzie czują się lepiej, że jest katalizatorem miłości, że jest dobrym człowiekiem, itp.
Dość zaskakująco widać to szczególnie podczas snu, w którym ludzie śpiący w jednym pomieszczeniu, nieświadomie zwracają swoje ciało w kierunku osoby o najmocniejszym polu energetycznym. To tak jakby zwracali się celem poopalania do niewidocznego słońca :)
Wracając do związków miedzyludzkich i to nie tylko miłosnych, ale wszystkich innych (towarzyskich, przyjacielskich, relacji pracowych) każdy z nas wyczuwa osoby z większym polem energetyczny od swojego i chce być w ich pobliżu, aby zwyczajnie się "ogrzać" czyli naładować swoje pole, potrzebną dawką energii. Nie ma w tym nic absolutnie złego.
Problem zaczyna się w momencie, gdy ktoś ma ewidentnie złe intencje lub zły charakter, i celowo chce zabrać energię i mieć monopol na korzystanie z niej. To zakłóca harmonię, ponieważ od razu wytwarza się dysporporcja w motywach biorcy i dawcy. Biorca bierze nieuczciwie, wyłącznie na swoje potrzeby, zakłócając przy tym fale emitowane przez innych. Dawca mając kontakt głównie z biorcą, zaczyna po jakimś czasie odczuwać negatywne skutki tej sytuacji. Czasami wręcz mocno podupada na zdrowiu, jest przygnębiony, przestaje odczuwać radość z życia.
Najmocniej ten mechanizm widać właśnie w związkach szczególnie miłosnych czy przyjacielskich, gdzie dwie osoby często i długo ze sobą przebywają. Ich energie nie mają wtedy wielu różnych źródeł odświeżania się, tylko są zdane głównie na siebie. Jedna zatruta, zatruwa drugą.
Warto przypomnieć sobie, ile razy odczuwało się ewidentnie złe samopoczucie, po wejściu do jakiegoś pomieszczenia czy domu, mimo, że chwilę wcześniej samopoczucie było normalne lub radosne. Albo odwrotnie - ile razy wchodziło się do jakiegoś mieszkania i od razu czuło super dobrze. To właśnie takie nieświadome wyznaczniki pokazujące dominujący rodzaj energii.
Poniżej załączam krótki test na ten temat, zaczerpniety z książki "Aura, czyli pole magnetyczne człowieka":
1. Czy zdarza. Ci się czuć wyczerpanym po przebywaniu w pobliżu pewnych osób?
2. Czy udaje Ci się łączyć określony kolor z daną osobą?
(np. Pani zawsze przywodziła mi na myśl kolor żółty.)
3. Czy kiedykolwiek trafnie przeczułeś, że ktoś Ci się przygląda?
4. Czy zdarza Ci się lubić kogoś lub nie, pozornie bez powodu?
5. Czy jesteś w stanie przeczuć, jak dana osoba się czuje, bez względu na jej zachowanie?
6. Czy zdarzyło Ci się przeczuć nadejście danej osoby, zanim ją zobaczyłeś?
7. Czy pewne zapachy, kolory lub dźwięki mogą Cię wprawić w zły humor lub odwrotnie, uspokoić?
8. Czy wyładowania elektryczne wprawiają Cię w nerwowy nastrój?
9. Czy czujesz, że niektórzy ludzie dodają Ci energii i ekscytują bardziej od innych?
10. Czy zdarzyło Ci się wejść do pokoju, w którym poczułeś się spięty i zły? Chciałeś wyjść czy zostać?
11. Czy zdarzyło Ci się zignorować pierwsze wrażenie o kimś, przekonanie, które w końcu okazało się słuszne?
12. Czy istnieją dla Ciebie różnice między pokojami? Na przykład, czy czujesz się inaczej w pokoju swojego brata/siostry niż w swoim?
Jeśli człowiek jest nieświadomy zjawiska przenikania się energii pomiędzy innymi osobami, tak długo będzie trwał w trujących relacjach. To właśnie tłumaczyć może powszechne stwierdzenia, że "dobry człowiek, a z taką zołzą się związał i zmarnował sobie życie, bo popadł w depresję" czy "czemu takie przykre rzeczy zdarzają się dobrym ludziom". No właśnie dlatego - że grzeją mocniej i nieświadomie przyciągają tych "zmarzniętych".
Takie właśnie nieświadome oddziaływanie na zmysły zostało świetnie przedstawione w "Pachnidle" w ostatniej scenie (ksiażka, film). Polecam zarówno przeczytać, jak i obejrzeć. Co prawda w "Pachnidle" chodzi o zapachy, ale spokojnie można sobie przełożyć ten rodzaj działania, na oddziaływania energetyczne.
Na koniec nasuwa się pytanie - skąd mam wiedzieć, że mnie ktoś wysysa z energii?
Po pierwsze - warto pamiętać o wlasnych odczuciach (np. tych poruszonych w teście), ale przede wszystkim trenować swoją uważność względem swojego samopoczucia wśród innych osób i miejsc. Przyglądać się swoim nastrojom, doznaniom, bólom, radościom - z kim lub z czym są związane.
Po drugie - będąc świadomym własnej energii i własnego oddziaływania na innych, eliminować kontakty z osobami i miejscami wpływającymi negatywnie. Gdy nie jest to możliwe, zamiast świadomie dawać się wysysać, warto z własnej nieprzymuszonej przekazywać energię pełną dobrych myśli dla danej osoby. Forma takiego przekazu jest dowolna, ale jeśli dana osoba koncentruje się na jakiejś szczególnej cesze, warto właśnie ją afirmować.
Etykiety:
aura,
energia,
miłość,
pole elektromagnetyczne,
psychologia,
związki
poniedziałek, 14 grudnia 2009
Restart kobiecości
Nie wiem dlaczego zawsze, dokładnie na 2 tygodnie przed Świętami dopada mnie syndrom nicniechciejstwa i świaodmośc, że jak nie zwolnię obrotów i ni ezatrzymam się na jakiś czas, to któregoś dnia nie wstanę z łóżka. Wbrew pozorom nie stresuję się Świętami, a ilość pracy w grudniu nie specjalnei różni się od tej w marcu czy we wrześniu. Sezonowość moich restarów wskazują raczej na brak słońca, ale co by nie pisać, i jak tego nie wyjaśniać, po prostu nic mi się nie chce i wcale nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Szybciej "no już trudno" lub "no i co z tego" :)
Być moze to dlatego, że czuję w sobie mocno trend kury domowej. I cieszę się, że nei tylko ja, ale wiele innych kobiet. Cieszy mnie powrót kobiet do domów, do domowych pieleszy, zamiast eksponować w biurach swoje wdzięki w imię regulaminów i presji (i/lub spojrzeń) innych ludzi.
Czyż nie można zrobić rzetelnej korekty czy projektu graficznego siedząc w szlafrokach i papilotach, z trzecią dolewką zimnej kawy i mimo to być kreatywną osobą? Bo skoro tak, to po co pchać się do ciasnych, dusznych pomieszczeń, urzadzonych w niemoim stylu, i przebywać z osobami, ktoirych się nawet nie lubi, silić się na uprzejmości związane z konwenansami, wymyślonymi 300 lat temu lub dawniej, przez jakiegoś świętej pamięci truposza, ktorego nawet nie znam...
"Dzień spędzam sprawdzając czy
Woda w czajniku gorąca
Układam kompozycje z ciastek
O grzewam dłońmi filiżanki"- hey
Być moze to dlatego, że czuję w sobie mocno trend kury domowej. I cieszę się, że nei tylko ja, ale wiele innych kobiet. Cieszy mnie powrót kobiet do domów, do domowych pieleszy, zamiast eksponować w biurach swoje wdzięki w imię regulaminów i presji (i/lub spojrzeń) innych ludzi.
Czyż nie można zrobić rzetelnej korekty czy projektu graficznego siedząc w szlafrokach i papilotach, z trzecią dolewką zimnej kawy i mimo to być kreatywną osobą? Bo skoro tak, to po co pchać się do ciasnych, dusznych pomieszczeń, urzadzonych w niemoim stylu, i przebywać z osobami, ktoirych się nawet nie lubi, silić się na uprzejmości związane z konwenansami, wymyślonymi 300 lat temu lub dawniej, przez jakiegoś świętej pamięci truposza, ktorego nawet nie znam...
"Dzień spędzam sprawdzając czyCzując mruczenie kota na kolanach, jedną ręką przygryzając słone paluszki, drugą niedbale piszać, śpiewam w niebogosy każdą piosenkę, którą chcę. Siódmy raz sparwdzam, czy wigilijne śledzie są wystarczająco smaczne, wiec chyba będę musiała poklikać w e-delikatesy, by kupić kolejne ;)
Woda w czajniku gorąca
Układam kompozycje z ciastek
O grzewam dłońmi filiżanki"
Etykiety:
kobieta praca dom hey
Subskrybuj:
Posty (Atom)