poniedziałek, 1 lutego 2010

Gdy postanowisz się narodzić

Jako wielka fanka przesłań, kunsztownie zawaluowanych w książkach Coehlo, kolejny raz przeczytałam "Weronika postanawia umrzeć",
"Umiera się nie dlatego by przestać żyć, lecz po to by żyć inaczej. Kiedy świat zacieśnia się do rozmiaru pułapki, wówczas śmierć zdaje się być jedynym ratunkiem, ostatnią kartą, na którą stawia się własne życie."

Jednak nie o śmierci chcę pisać, ale o życiu, o codziennym życiu, przepełnionym wyborami, które zabijają.

Przykład 1
"- A zatem w imię tej miłości, jaką do nas żywisz, proszę zrób to, czego pragnie matka. Porzuć malarstwo, znajdź sobie ptrzyjaciół ze swojej klasy społecznej i wróć do nauki.
- Ojcze, przecież mnie kochasz. [...] Nie możesz mnie prosić o to, bym stał się człowiekiem pozbawionym własnej woli.
- Powiedziałem w imię miłości. Wróć do nas."

Przykład 2
"Gdzie postradałam własną duszę? Gdzieś w mojej przeszłości. W tym, co chciałam, aby było moim życiem. Zostawiłam moją dusze, uwięzioną tam, gdzie miałam dom, męża i pracę, od której chciałam się uwolnić, lecz brakowało mi odwagi. Moja dusza została w przeszłości."

Przykład 3
Po miesiącu pobytu 55-letniej Marii z depresją, w szpitalu psychiatrycznym:
"Przyniosłem pozew rozwodowy od Pani męża. Oczywiście nadal będzie pokrywał wszystkie wydatki związane z leczeniem. Tak długo, jak to będzie konieczne."

Przykład 4
"[...] Proszę się nie obwiniać. Freud pisał o chorych związkach, między rodzicami a dziećmi i do dziś matki i ojcowie obwiniają się o wszystko. Czy Indianie sądzą, że syn, który stał się zabójcą, jest ofiarą złego wychowania? [...] Indianie sądzą, że winien jest zabójca, a nie społeczeństwo, rodzice, albo dalecy przodkowie."

Czemu tak wielu ludzi nawraca się na jakąś religię, czy diametralnie zmienia swoje życie, podczas bezpośredniej styczności ze śmiercią?

Wydaje mi się, że dlatego, że dopiero wtedy zaczynają rozumieć że śmierć jest nieuchronna, że to jedyna rzecz w życiu, której nie da się przełożyć na później i która przychodzi w najmniej odpowiednim momencie.
Wtedy dusza się uwalnia od opętania rozumem i chce spełnić wszystkie swoje marzenia, bo pojmuje, że śmierć może przyjść za dzień, tydzień, miesiąc. Czasu jest tak mało, by cieszyć się życiem. Zatem każdego dnia starają się robić rzeczy dla nich ważne. A każdy poranek w którym otwierają oczy, jest dla nich cudem życia.

I dokładnie takim samym cudem życia powinien być dla wszystkich ludzi. Ale niestety nie jest, bo rzadko kiedy uświadamiamy sobie, co jest faktycznie ważne. Przez co ważne sprawy są odkładane na później, z perspektywą "na kiedyś w przyszłości" czyli wieczne nigdy.

Typowe jest przekładanie posiadania dzieci na później, gdy "będą ku temu właściwe finanse" lub "wyszalejemy się trochę", "zrobimy karierę", "będziemy mieli więcej pieniędzy". A jak nie zdążysz? Jak życie się przerwie? A jak pod kopułą czaszki rośnie tętniak, który zaraz pęknie, zaleje mózg i człowiek stanie się warzywem?

Czy w takiej perspektywie, warto odkładać codzienne przyjemności i marzenia na później? Ile jest w naszym życiu rzeczy, które zostały odłożone na później?

Ja np. od 5 lat myślę o namalowaniu obrazu, zainspirowanego książką S.Kinga "Łowca snów" (film). Ma to być brzozowy las zimą, porośnięty mchem w kolorze czerwonym. Bo ten mech, to nie zwykły mech, tylko Byrus, który jest zawirusowaną substancją z kosmosu, unicestwiającą planetę Ziemia :) W dodatku od roku i 2 miesięcy mam blejtram i odpowiednie farby, które leżą odłogiem w szufladzie. Malowanie zajmie mi pewnie max 8 godzin i sprawi wiele przyjemności. A mimo to z powodu wymówki "brak czasu" przez 5 lat go nie namalowałam.
Ale zamierzam to zmienić dzisiaj :)

Oczywiście to jeden z drobnych przykładów przyjemności czy spraw ważnych, które pod byle pretekstem miliony ludzi na świecie, odkłada w czasie. A przecież jutro może nie nastąpić. Może dzisiaj, jest ostatnim dniem, w którym warto zrobić coś co zostanie pozytywnie zapamiętane przez najbliższych (filmik, album zdjęć, wierszyk) i dla siebie. Gdyby codziennie robiło się jedną rzecz z marzeń dla siebie i jedną dla innych, życie od razu nabrało by właściwego znaczenia. Człowiek czułby, że żyje i że jego życie ma znaczenie i jest wartościowe. Pozbawiając się siebie, zaczyna się powolne zabijanie duszy, które może trwać wiele, wiele lat (cokolwiek patetycznie zabrzmiało ;).

Często słyszy się głosy "zmarnowałam sobie życie, bo powinnam iść na studia zamiast cię słuchać", czy "po co ja spędziłam 25 lat w małżeństwie, które mnie wykańczało, zamiast je przerwać i zacząć lepsze życie?", "najlepsze lata mam za sobą, kiedy to człowiek zdążył się zestarzeć?".

Taka stagnacja w podjęciu decyzji wynika przeważnie z lęku o to, co może nastąpić w przyszłości, w myśl cytatu z samych swoich "Lepszy stary wróg, bo znany. Nowy może być jeszcze gorszy" :)) Tylko rzadko kiedy bierze się pod uwagę, że nowy wybór (pracy, szkoły, wykonywanego zajęcia, partnera życiowego, poglądów, wartości, etc.) może być, najlepszym możliwym wyborem, który da więcej radości i satysfakcji z życia.

Przykładem takiej osoby jest ktoś zafiksowany na myślenie w kategoriach braku i całe swoje życie skupiający na dostrzeganiu możliwych niepowodzeń i asekurowaniu się przed nimi. Świetnym przykładem, który to opisuje jest przypowieść o talentach, którą w całości przytaczam:

"Pewien człowiek, mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał. Zaraz ten, który otrzymał pięć talentów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. Tak samo i ten, który dwa otrzymał; on również zyskał drugie dwa. Ten zaś, który otrzymał jeden, poszedł i rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana.

Po dłuższym czasie powrócił pan owych sług i zaczął rozliczać się z nimi.
Wówczas przyszedł ten, który otrzymał pięć talentów. Przyniósł drugie pięć i rzekł: "Panie, przekazałeś mi pięć talentów, oto drugie pięć talentów zyskałem". Rzekł mu pan: "Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana".

Przyszedł również i ten, który otrzymał dwa talenty, mówiąc: "Panie, przekazałeś mi dwa talenty, oto drugie dwa talenty zyskałem". Rzekł mu pan: "Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię; wejdź do radości twego pana".

Przyszedł i ten, który otrzymał jeden talent, i rzekł: "Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność".

Odrzekł mu pan jego: "Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał. Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz w ciemności; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów."

Jest to przypowieść o darach, jakie każdy z nas otrzymał od Boga w chwili przyjścia na świat i o tym, że należy je pomnażać, dbać o nie, bo to jest wszystko, co mamy do dyspozycji. Człowiek, który stoi w miejscu, nie rozwija się, nie pomnaża bożych darów, cofa się, zaczyna proces uwsteczniania się. Zachowawcze działania są dobre, tylko w krórtkiej perspektywie. Aby żyć w zgodzie z samym sobą, wręcz konieczne jest podjęcie ryzyka związanego z pomnażaniem naszych pasji, talentów, umiejętności.

Warte przypomnienia są przykłady osób, które żyły w jakiś konkretny sposób, a potem "nagle" zaczynały robić coś zupełnie odwrotnego, czego ludzie się po nim nie spodziewali ;) Oczywiście z pominięciem patologii i destrukcji, bo odkrywanie siebie i realizowanie swoich talentów nie ma nic wspólnego z niszczeniem innych. Jest ponad tym.

Te przykłady wskazują na obudzenie się do życia. Na ponowne narodzenie się do niego. Dobra wiadomość jest taka, że każdy może się przebudzić, oraz że chwile kryzysów, zwątpień i odczuwania braku sensu życia, paradoksalnie przybliżają do narodzenia się na nowo, do odkrycia siebie i poświęceniu swojego życia na to, by żyć realizując siebie i być dzięki temu szczęśliwym.



I na koniec, kilka cytatów z książki oraz zwiastun filmowy Weroniki, która postanowiła umrzeć.

3 komentarze:

Jaras pisze...

Kryzys życiowy rzeczywiście może przybliżyć chwilą nowego narodzenia, jednak nie musi. Osobiście polecam nie czekać.
Przyjęcie w takich chwilach jakichś ram religijnych nie tylko pozwala poznać wartość śmierci, ale i przygotować się na zmiany jakie jej dotyczą. Cokolwiek wtedy nas czeka, ludzie wierzący na frajerów nie wyjdą.

160k pisze...

Oczywiście, że czekać na kryzys wręcz nie należy ;) niezależnie od wyznawanych wartości. Natomiast, gdy dopadnie, warto go obrócić w taki sposób, aby stał się motywem przewodnim pozytywnego działania.

Anonimowy pisze...

I namalowała Pani ten obraz z czerwonym mchem? Pozdrawiam serdecznie:)

 
Widget