wtorek, 7 września 2010

ZERO TOLERANCJI dla samozwanczych Guru do spraw wszelakich

Bynajmniej nie z zazdrości, ani nie z jakichkolwiek innych pobudek niższego rzędu tekst ten napiszę. Przymierzam się do tego od wielu miesięcy, ale dzisiaj szczególnie mocno mnie naszło (pewnie przez ten siąpiący deszcz), aby powiedzieć to wprost - STOP samozwanczym Guru do spraw wszelakich.

Podążając za modnymi określeniami marketingowymi można powiedzieć mocniej - ZERO TOLERANCJI dla Samozwanczych Guru do spraw wszelakich.

O co konkretnie chodzi?
O bycie fair względem siebie i innych. Brak równowagi pomiędzy tymi plaszczyznami najlepiej widac w internecie, który rozwija się z siłą wodospadu. Każdego dnia przybywa więcej osób, które dołączają się do sieci. Część z nich to ludzie spragnieni wiedzy, kontaktów, informacji, przyjaźni, miłości, wsparcia, przygody, andrenaliny i tego wszystkiego co świat ma im do zaoferowania.

Druga grupa do wszelakiej maści hieny, które postanawiają "najeść się" kosztem pierwszych. Stąd jak grzyby po deszczu powstają strony zachęcające do zakupu produktu X czy Y, dzięki któremu uzyskamy niebotyczne efekty, np. schudniemy w tydzień 5 kilo, nauczymy się grać na gitarze w 7 dni, doświadczymy oświecenia mentalnego w weekend, zarobimy miliony na nowym systemie totka czy będizemy właścielem apartamentu na Mauritiusie nic nie inwestując, itd.

Nie mam nic przeciwko dobrym ofertom marketingowym zachwalającym dowolne produkty. Ktoś kto je napisał, by dobrym fachowcem, skoro skusił nas zakup. I za to mu brawo. Jest artystą przekazu, który trafił na podatny grunt naszej potrzeby, naszej słabości, naszej chęci zmiany.

Kupując produkt chcemy osiągnąc korzyści, to wiadomo. Po to kupujemy mydło, żeby się umyć i ładnie pachnieć. Po to kupujemy świeżą bułkę, aby ją zjeść ze smakiem. Po to idziemy na kurs, żeby się czegoś konkretnego nauczyć. I to jest, jak najbardziej ok. Ale to też jest miejsce w którym zaczynają na nas polować hieny.

Co robią hieny?
POLUJĄ na naszej naiwności i wierze w uczciwe zamiary innych.
Hieną jest każda osoba, która:
- oferuje niewiarygodne efekty, licząc na wykorzystanie naszych ludzkich słabości,
- nie posiada odpowiedniego wykształcenia w danej dzidzinie, mimo, że oferuje w niej swoje usługi, działając na zasadzie "zawsze ktoś kupi",
- opisuje profity z działalności którą reklamuje, mimo, że sam ich nie posiada
- nazywa siebie ekspertem w jakiejś dziedzinie, mimo, że nie ma ani ukończonych studiów w tej dziedzinie, ani conajmniej kilkuletniego doświadczenia wdanej branży
- uczy zagadnień, o których przeczytał w jednej ksiażce i już czuje się w tej materii ekspertem.
- itd.

Hieną jest każda osoba, która świadomie chce wykorzystać jakąkolwiek inną osobę w celu zarobienia pieniędzy. Internet jest miejscem, gdzie łatwo o anonimowość i uniknięcie odpowiedzialności. Stąd tak wielu Internetowych Guru do spraw wszelakich. Napisać o produkcie by go sprzedać, jest prościej, niż stanąć twarzą twarz z odbiorca i mu świadomie nakłamać patrząc w oczy. Na to trzeba odwagi cywilnej. Internet skutecznie ominął tę drogę.

Jak uniknąć żeru hien?
1. Przede wszystkim sprawdzać kompetencje. U samego źródła.
Jeśli ktoś Ci oferuje, że nauczy Cię budować wielką listę mailingową dzięki której staniesz się w ciagu miesiąca milionerem, to spytaj ile osób ma na swojej liście i w jakim czasie ją zbudował. Niewykluczone, że okaże się, że ma 1000 osób na liście i marną sprzedaż. A swoje usługi opiera na artykule eksperta który przeczytał 3 dni wcześniej.

2. Mieć świadomość, że efekty w każdej dziedzinie są efektem systematycznej pracy.
Oczywiście można schudnąć w tydzień 5 kilo, ale warto wiedzieć jakim kosztem i w jakim czasie odzyskamy te stracone kliogramy z nawiązką. Nic nie dzieje się ot tak. Wszystko co się w życiu dzieje, przechodzi pewien proces, tak samo jak następują po sobie nieprzerwalnie wiosna, lato, jesień, zima. A my nie stajemy się coraz młodszymi ludźmi. Tak samo jak potęga Microsoftu, czy rozwój ekonomiczny Chin nie są efektem działań ostatniego roku, tylko conajmniej 2 dekad.

3. Szukać specjalistów i produktów specjalistycznych. Oczywiście może kusić, by kupić na bazarze krem w okazyjnej cenie u pani Marysi, ale... czy warto narażać cerę na podróbkę, która nie dość,że nie przyniesie spodziewanego efektu, to dodatkowo przysporzy nam dalszych kłopotów. Taka pozorna oszczędność, to przepłacanie, bo i tak kupimy kolejny krem, albo nawet więcej kosmetyków( tj. ten krem który był pierwotnie w planie, oraz ten który zniweluje skutki nieporządane rzekomego okazyjnego zakupu).

Świetnie oddaje to reklama telewizyjna usług ubezpieczeniowych, którą niedawno widziałam. Możesz zaufać komuś kto się podaje za eksperta w dziedzinie ubezpieczeń, ale... jak będziesz potrzebować faktycznie ich usług, nie licz, że będą profesjonalne. Prawdopodobieństwo trafienia na atrapę specjalisty w każdej dziedzinie jest wysokie.

Oczywiście nawet wykupienie specjalistycznej usługi czy specjalistycznego produktu w specjalistycznej firmie działającej na rynku przez wiele lat, może nie spełnić naszych oczekiwań. Nie musi, bo każdy z nas jest inny i ma inne oczekiwania co do świadczonej usługi czy produktu.
Możesz dzisiaj kupić najnowszy model mercedesa i jutro odpadnie Ci felga. Ale nie znaczy to, że mercedes jest atrapą auta, czy bublem. Po prostu ten konkretny model miał wadę fabryczną. Możesz zarządać reklamacji, zreperować gwarancyjnie usterkę i ponownie cieszyć się samochodem.
Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja, gdy wykupujesz polisę ubezpieczeniową po okazyjnej cenie, i gdy dochodzi do szkody, nie jesteś w stanie dojść swoich praw, bo... małymi literkami było coś napisane, albo ktoś Cię nie poinformował o faktycznych warunkach umowy, albo właśnei zmienił się regulamin świadczonych usług, o którym nikt Cię nie poinformował, itd. To właśnie model działania hieny. Celowe wprowadzanie w błąd.

Apeluję o uczciwe podejście do siebie i innych osób. Brak uczciwości względem innych, jest nierozerwalnie związny z brakiem uczciwości względem siebie. Jeśli nie mamy skrupułów oszukiwać innych, to tym samym oszukujemy siebie, że takie działanie jest ok.

W hinduiźmie prawo karmy mówi
"Nasze czyny tworzą przyszłe doświadczenia i przez to każdy jest odpowiedzialny za własne życie, cierpienie i szczęście jakie sprowadza na siebie i innych."

Biblia poucza
"Będziesz miłował Pana Boga twego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy".(Mt 22,37-40)

Potoczne ludowe porzekadło naucza
"Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie" i "Nie rób bliźniemu co Tobie nie miłe".

Mentalność, która pozwala jednym osobom krzywdzić innych to prawo Kalego. Kali może okraść kogoś i to jest ok, ale jak ktoś okradnie Kalego to jest to złe.
Warto zwaracać uwagę czy pozwalamy samym sobie i innym działac według tych amych praw. Jeśli tak, dobrze, jeśli nie weryfikujmy takie zachowania. Z braku uczciwości względem siebie i innych bierze się większość ludzkich problemów. Pieniądze są w życiu ważne, dążenie do posiadania ich, nie jest niczym złym. Ale budowanie swojego szczęścia na cudzej krzywdzie to prawdziwe nieszczęście. Nie tylko dla jednostki, ale dla całego społeczeństwa. Dla świata.

wtorek, 15 czerwca 2010

Męczą mnie kury...

Niby nic wielkiego - kura czyli ptak hodowlany z rodziny kurowatych, hodowany na całym świecie. Waga do 4 kilo. W środowisku naturalnym nie występuje. I taka właśnie kura, a właściwie setki tysięcy, jeśli nie miliony kur, zaprzątają moją głowę od kilku tygodni.

Wielokrotnie już rozmawiałam ze znajomymi na temat humanitaryzmu tj. postawie życiowej pełnej wyrozumiałości i życzliwości, nacechowanej szacunkiem dla człowieka i pragnieniem oszczędzenia mu cierpień. Bo wydaje mi się, że to jedyna droga jeśli chce się na świecie zachować równowagę pomiędzy wielością poglądów, wyznań, doktryn, które zajmują ludzi od wieków. Żadna z idei nie powinna przeważać, bo to zakłóca naturalny porządek. Żadna z idei nie powinna być siłą wdrażana, bo nie utrzyma się długo lub będzie wymagała dyktatu trwającego nieskończenie długo.

Z poglądami jest jak w z uprawianiem ogrodu.
I nie ważne czy chodzi o poglądy polityczne, czy filozoficznne, czy jakiekolwiek inne. Kto ma ogródek wie, jaka to mozolna praca, ciągłe podlewanie, odchwaszczanie, wyznaczanie nowych grządek, sadzenie, uprawianie pożądanych roślin, wyrywanie chwastów i tak w kółko przez cały czas. Wiosna-Lato-Jesień-Zima. To praca dla upartych. Dożywotnia.

Oczywiście też chciałam mieć ładny ogródek, ale... nie mam zapału do notorycznego dłubania się w ziemi i walki z zarastającymi grządki chwastami. Zatem przez rok NIC nie robiłam, zastanawiając się co tu robić, aby się nie narobić :) Pozwalając w ten sposób, naturze robić swoje.

Okazało się, że natura jest najmądrzejszą ogrodniczką niż ja (i jakieś 99,9% ludzi, co nie powinno dziwić), bo w tej mojej piaszczystej glebie, ni stąd ni zowąd pojawiły się rośliny, którym takie jałowe warunki całkiem dobrze służą. Oczywiście nie były to wybujałe krzewy róż, rododendrony, czy azalie, ale powojniki, groszki pachnące, maki, bluszcze, skrzypy, chmiel, sosny, sumaki, a nawet szczaw :)

Odpowiednio sadząc i hodując rośliny, które chcą w danej glebie rosnąc, łatwiej zapanować nad swoim ogrodem, pozwalając mu na "bycie sobą" i tylko modelując kształt, jaki się chce uzyskać. To taka postawa (może wynikająca z lenistwa, ale tego dobrze pojmowanego :) która pozwala sobie i innym być tym, kim się jest. Bez specjalnego zadęcia, syzyfowych zmagań, i próbach osiągnięcia celów, które są dla danej osoby nie do końca osiągalne. Humanitarnie.

Wychowanie to też hodowla.
Podobnie jest z wychowaniem człowieka. Jeśli z dziada pradziada w danej rodzinie każdy zostaje prawnikiem, a syn nagle chce być... tancerzem, to czeka go w najlepszy przypadku ostracyzm rodzinny, w najgorszym bycie prawnikiem i porzucenie marzeń. Można zmusić każdego do wszystkiego, nie raz to udowodniono zarówno badaniami naukowymi, jak chociażby legendarny już eksperyment Milgrama, oraz zweryfikowano w praktyce, czego przykładem były obozy koncentracyjne.

Pytanie tylko - po co działać wbrew naturze? Jakie pobudki kierują ludźmi, którzy chcą działać wbrew elementarnym prawom natury. Można zrobić z psa kota, tylko po co? Żeby się sprawdzić, pokazać że ma się władzę, aby dzięki temu poczuć się samemu przed sobą, kimś ważniejszym niż się jest?

Władza, pojmowana w znaczeniu:
- pozytywnym, może się opierać na dobrowolnej akceptacji danej osoby czy zbioru zasad, mających źródło w uznaniu autorytetu i prawowitości osób je ustanawiających:

- w znaczeniu negatywnych będzie się opierać na przymusie społecznym czy przemocy fizycznej.

W obu wypadkach ma się kontrolę nad wydarzeniami. Ja-sprawujący-władzę-człowiek mogę kształtować siebie i swoje życie w taki sposób, aby zaspokajało wszystkie moje potrzeby. Mogę to robić tak jak uznam za stosowne.

Mogę zarządzić dyktat, kult jednostki i tyranię, bo nie od wczoraj wiadomo, że twarde rządy, dają największe poczucie władzy i pewności siebie.

Mogę też Ja-sprawujący-władzę-człowiek podejść elastycznie do zarządzania sobą i innymi i pozwolić sobie i innym być tym, kim się zostało stworzonym. Wspierać cechy pozytywne i pomagać w ich rozwoju. Być elastycznym na zachodzące w sobie i innych zmiany. Być niepewnym tego, czy tak wybrana ścieżka jest faktycznie właściwa.

Wybór należy do każdego człowieka. Wybór stoi przed Tobą - jak chcesz spędzić swoje dalsze życie? W kieracie cudzych wymagań, czy zgodnie ze swoim sercem. Nie ma innej drogi - zawsze są tylko te dwa wybory:
- bycie sobą (nawet jeśli wydaje się to trudniejsze, czy czasami wręcz niemożliwe)

- pozostanie we władzy innej osoby, wbrew samemu sobie.

Największą zbrodnią wobec ludzkości jest gwałt na samym sobie. Wiele mówi się o obozach pracy, zbrodniach wojennych, atakach terrorystycznych, w których giną setki tysięcy osób. Niestety mało mówi się o tym, że miliony ludzi żyją wbrew sobie, bo tak zostali uwarunkowani, wychowani, zmuszeni... Miliony.

Wybór by być sobą, zaczyna się od pozwolenia sobie samemu na bycie sobą. To nie musi być wielka zmiana, demonstrująca się z dnia na dzień całemu światu w blasku i chwale.
Bycie sobą to codzienne małe wybory, które nawarstwiają się, by w całokształcie po latach stworzyć nowego człowieka. Nowego Ciebie.


No dobrze... Ale co do tego mają kury?

Otóż kury to pewna zbiorowość kurnikowa, która jest poddawana hodowli przez Kogoś-sprawującego-władzę czyli hodowcę. Kupując jajka w wytłaczankach, na każdej z nich znajduje się informacja o sposobie chowu kur. Oznacza się go cyframi od 0 do 3, które oznaczają:

- 0 – oznacza, że jajka podchodzą od kur z hodowli ekologicznej. Co to znaczy? W skrócie – wolny wybieg, naturalne metody kamienia, zero paszy. Kury hodowane metodą ekologiczną to „kury szczęśliwe”, a takie hodowle uważane są za „drobiowy eden”. Ptaki są wolne, spacerują po trawie, grzebią w ziemi, dziobią. Hodowane są tradycyjnie, jak za czasów naszych babć i prababć. Innymi słowy – kurze El Dorado, drobiowy Eden.

- 1 – oznacza, że jaja pochodzą z chowu wolno wybiegowego. Takie kury znoszą jaja na grzędach, ale mają stały dostęp do wybiegu na świeżym powietrzu. Kury mają stały dostęp do wybiegu na świeżym powietrzu. Mogą poruszać się swobodnie, rozprostować skrzydła, więc mają silne kości. Korzystają z grzęd i zachowują się jak na kury przystało. Może nie jest to luksusowy hotel, ale na pewno solidny, trzygwiazdkowy.

- 2 – oznacza, że jaja pochodzą od kur z chowu ściółkowego. Takie kury trzymane są w ciasnych budynkach hodowlanych, nie mają wybiegu. Zapomnijmy o wolnym wybiegu. Kury trzymane są w budynkach, przy zagęszczeniu 9 ptaków na metr kwadratowy powierzchni użytkowej. Wolność i przestrzeń życiowa tych kur są ograniczone, ale przynajmniej mogą czasem zażywać kąpieli w piasku, drapać i korzystać z grzęd. W zależności od dobrej woli producenta warunki chowu ściółkowego mogą przypominać hotel pracowniczy lub lekki obóz pracy.

3 - oznacza, że jaja pochodzą od kur z chowu klatkowego. To najtańsza, drastyczna metoda hodowli. Kury hodowane metodą klatkową są ściśnięte, nie mają przestrzeni. Obcięte dzioby, podcięte ścięgna. Przestrzeń 50x50 dla ośmiu kur. Zautomatyzowany proces karmienia i oczyszczania klatki. Kury tarzają się we własnych odchodach, nie mogą się prawie poruszać. Nie widzą w życiu światła słonecznego, a sztuczne oświetlenie budzi je co 1,5 godziny, przyspieszając naturalny cykl produkcji jajka. Kury otrzymują duże dawki antybiotyków i hormonów. Żyją o połowę krócej niż normalnie hodowane kury, umierają w męczarniach.

Hodowana dla jajek kura nie ma wyboru. TY masz i możesz zrezygnować z jedzenia jajek oznaczonych cyfrą 3. Bądź humanitarny.

poniedziałek, 1 lutego 2010

Gdy postanowisz się narodzić

Jako wielka fanka przesłań, kunsztownie zawaluowanych w książkach Coehlo, kolejny raz przeczytałam "Weronika postanawia umrzeć",
"Umiera się nie dlatego by przestać żyć, lecz po to by żyć inaczej. Kiedy świat zacieśnia się do rozmiaru pułapki, wówczas śmierć zdaje się być jedynym ratunkiem, ostatnią kartą, na którą stawia się własne życie."

Jednak nie o śmierci chcę pisać, ale o życiu, o codziennym życiu, przepełnionym wyborami, które zabijają.

Przykład 1
"- A zatem w imię tej miłości, jaką do nas żywisz, proszę zrób to, czego pragnie matka. Porzuć malarstwo, znajdź sobie ptrzyjaciół ze swojej klasy społecznej i wróć do nauki.
- Ojcze, przecież mnie kochasz. [...] Nie możesz mnie prosić o to, bym stał się człowiekiem pozbawionym własnej woli.
- Powiedziałem w imię miłości. Wróć do nas."

Przykład 2
"Gdzie postradałam własną duszę? Gdzieś w mojej przeszłości. W tym, co chciałam, aby było moim życiem. Zostawiłam moją dusze, uwięzioną tam, gdzie miałam dom, męża i pracę, od której chciałam się uwolnić, lecz brakowało mi odwagi. Moja dusza została w przeszłości."

Przykład 3
Po miesiącu pobytu 55-letniej Marii z depresją, w szpitalu psychiatrycznym:
"Przyniosłem pozew rozwodowy od Pani męża. Oczywiście nadal będzie pokrywał wszystkie wydatki związane z leczeniem. Tak długo, jak to będzie konieczne."

Przykład 4
"[...] Proszę się nie obwiniać. Freud pisał o chorych związkach, między rodzicami a dziećmi i do dziś matki i ojcowie obwiniają się o wszystko. Czy Indianie sądzą, że syn, który stał się zabójcą, jest ofiarą złego wychowania? [...] Indianie sądzą, że winien jest zabójca, a nie społeczeństwo, rodzice, albo dalecy przodkowie."

Czemu tak wielu ludzi nawraca się na jakąś religię, czy diametralnie zmienia swoje życie, podczas bezpośredniej styczności ze śmiercią?

Wydaje mi się, że dlatego, że dopiero wtedy zaczynają rozumieć że śmierć jest nieuchronna, że to jedyna rzecz w życiu, której nie da się przełożyć na później i która przychodzi w najmniej odpowiednim momencie.
Wtedy dusza się uwalnia od opętania rozumem i chce spełnić wszystkie swoje marzenia, bo pojmuje, że śmierć może przyjść za dzień, tydzień, miesiąc. Czasu jest tak mało, by cieszyć się życiem. Zatem każdego dnia starają się robić rzeczy dla nich ważne. A każdy poranek w którym otwierają oczy, jest dla nich cudem życia.

I dokładnie takim samym cudem życia powinien być dla wszystkich ludzi. Ale niestety nie jest, bo rzadko kiedy uświadamiamy sobie, co jest faktycznie ważne. Przez co ważne sprawy są odkładane na później, z perspektywą "na kiedyś w przyszłości" czyli wieczne nigdy.

Typowe jest przekładanie posiadania dzieci na później, gdy "będą ku temu właściwe finanse" lub "wyszalejemy się trochę", "zrobimy karierę", "będziemy mieli więcej pieniędzy". A jak nie zdążysz? Jak życie się przerwie? A jak pod kopułą czaszki rośnie tętniak, który zaraz pęknie, zaleje mózg i człowiek stanie się warzywem?

Czy w takiej perspektywie, warto odkładać codzienne przyjemności i marzenia na później? Ile jest w naszym życiu rzeczy, które zostały odłożone na później?

Ja np. od 5 lat myślę o namalowaniu obrazu, zainspirowanego książką S.Kinga "Łowca snów" (film). Ma to być brzozowy las zimą, porośnięty mchem w kolorze czerwonym. Bo ten mech, to nie zwykły mech, tylko Byrus, który jest zawirusowaną substancją z kosmosu, unicestwiającą planetę Ziemia :) W dodatku od roku i 2 miesięcy mam blejtram i odpowiednie farby, które leżą odłogiem w szufladzie. Malowanie zajmie mi pewnie max 8 godzin i sprawi wiele przyjemności. A mimo to z powodu wymówki "brak czasu" przez 5 lat go nie namalowałam.
Ale zamierzam to zmienić dzisiaj :)

Oczywiście to jeden z drobnych przykładów przyjemności czy spraw ważnych, które pod byle pretekstem miliony ludzi na świecie, odkłada w czasie. A przecież jutro może nie nastąpić. Może dzisiaj, jest ostatnim dniem, w którym warto zrobić coś co zostanie pozytywnie zapamiętane przez najbliższych (filmik, album zdjęć, wierszyk) i dla siebie. Gdyby codziennie robiło się jedną rzecz z marzeń dla siebie i jedną dla innych, życie od razu nabrało by właściwego znaczenia. Człowiek czułby, że żyje i że jego życie ma znaczenie i jest wartościowe. Pozbawiając się siebie, zaczyna się powolne zabijanie duszy, które może trwać wiele, wiele lat (cokolwiek patetycznie zabrzmiało ;).

Często słyszy się głosy "zmarnowałam sobie życie, bo powinnam iść na studia zamiast cię słuchać", czy "po co ja spędziłam 25 lat w małżeństwie, które mnie wykańczało, zamiast je przerwać i zacząć lepsze życie?", "najlepsze lata mam za sobą, kiedy to człowiek zdążył się zestarzeć?".

Taka stagnacja w podjęciu decyzji wynika przeważnie z lęku o to, co może nastąpić w przyszłości, w myśl cytatu z samych swoich "Lepszy stary wróg, bo znany. Nowy może być jeszcze gorszy" :)) Tylko rzadko kiedy bierze się pod uwagę, że nowy wybór (pracy, szkoły, wykonywanego zajęcia, partnera życiowego, poglądów, wartości, etc.) może być, najlepszym możliwym wyborem, który da więcej radości i satysfakcji z życia.

Przykładem takiej osoby jest ktoś zafiksowany na myślenie w kategoriach braku i całe swoje życie skupiający na dostrzeganiu możliwych niepowodzeń i asekurowaniu się przed nimi. Świetnym przykładem, który to opisuje jest przypowieść o talentach, którą w całości przytaczam:

"Pewien człowiek, mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał. Zaraz ten, który otrzymał pięć talentów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. Tak samo i ten, który dwa otrzymał; on również zyskał drugie dwa. Ten zaś, który otrzymał jeden, poszedł i rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana.

Po dłuższym czasie powrócił pan owych sług i zaczął rozliczać się z nimi.
Wówczas przyszedł ten, który otrzymał pięć talentów. Przyniósł drugie pięć i rzekł: "Panie, przekazałeś mi pięć talentów, oto drugie pięć talentów zyskałem". Rzekł mu pan: "Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana".

Przyszedł również i ten, który otrzymał dwa talenty, mówiąc: "Panie, przekazałeś mi dwa talenty, oto drugie dwa talenty zyskałem". Rzekł mu pan: "Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię; wejdź do radości twego pana".

Przyszedł i ten, który otrzymał jeden talent, i rzekł: "Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność".

Odrzekł mu pan jego: "Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał. Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz w ciemności; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów."

Jest to przypowieść o darach, jakie każdy z nas otrzymał od Boga w chwili przyjścia na świat i o tym, że należy je pomnażać, dbać o nie, bo to jest wszystko, co mamy do dyspozycji. Człowiek, który stoi w miejscu, nie rozwija się, nie pomnaża bożych darów, cofa się, zaczyna proces uwsteczniania się. Zachowawcze działania są dobre, tylko w krórtkiej perspektywie. Aby żyć w zgodzie z samym sobą, wręcz konieczne jest podjęcie ryzyka związanego z pomnażaniem naszych pasji, talentów, umiejętności.

Warte przypomnienia są przykłady osób, które żyły w jakiś konkretny sposób, a potem "nagle" zaczynały robić coś zupełnie odwrotnego, czego ludzie się po nim nie spodziewali ;) Oczywiście z pominięciem patologii i destrukcji, bo odkrywanie siebie i realizowanie swoich talentów nie ma nic wspólnego z niszczeniem innych. Jest ponad tym.

Te przykłady wskazują na obudzenie się do życia. Na ponowne narodzenie się do niego. Dobra wiadomość jest taka, że każdy może się przebudzić, oraz że chwile kryzysów, zwątpień i odczuwania braku sensu życia, paradoksalnie przybliżają do narodzenia się na nowo, do odkrycia siebie i poświęceniu swojego życia na to, by żyć realizując siebie i być dzięki temu szczęśliwym.



I na koniec, kilka cytatów z książki oraz zwiastun filmowy Weroniki, która postanowiła umrzeć.

czwartek, 21 stycznia 2010

Gdy zwątpisz...

Hey ma taką piosenkę co prawda o miłości dwojga ludzi, ale pewien wers można odnieść do wielu innych spraw dziejących się w życiu:
"Jeśli zwątpisz choć jeden raz..."
To co się stanie?

Układasz plany życiowe, edukacyjne, zawodowe, miłosne, czujesz wiatr w skrzydłach, wiesz, że to co robisz ma sens i co więcej, wiesz że uda Ci się.

A potem, niespodziewanie:
"Nagle coś drobiażdżek wręcz
Na manowce zwątpienia* wywiódł mnie"
(* w oryginale było złości, ale tekst jest na tyle uniwersalny, że stan ducha można sobie dowolnie zmienić :)

I co z tym zrobić?
Jak przekonać siebie, że zwątpienie jest chwilowe i ma na celu utwierdzić Cię w Twoich postanowieniach? Taki egzamin, z którego jasno wyjdzie czy naprawdę czegoś chcesz czy nie. Czy poddasz się i stwierdzisz, że faktycznie nie warto, czy też wyjdziesz zwycięsko z potyczki z samym sobą. Co przeważy - pasja czy realizacja rzeczywistości.

Oglądałam wczoraj ponownie (tak, tak, znowu miałam mądre przemyślenia ;) Aviatora. Coś co mnie mocno uderzyło w głowę, to świadomość, że wbrew wszystkim możliwym sytuacjom losowym, doradcom, rządowi, presji czasu, braku realnych środków finansowych i własnym obsesjom, nieugięcie dążył do tego co uważał za wartościowe i słuszne. Jest to pierwszy film, który oglądałam, pokazujący tak wyraźnie, że pieniądze są jedynie środkiem do celu. Celem zaś jest realizacja myśli, które powstają w umyśle. I nie ma żadnych barier, żadnych ograniczeń. Gdy człowiek zaczyna się angażować w działania, to krok po kroku będą się pojawiały kolejne rozwiązania, przybliżające do realizacji tego, co się chciało osiągnąć.

I niby większość ludzi to wie na poziomie racjonalnym. Jednak, aby myśl czy marzenie przerodziło się w namacalny rezultat, potrzebna jest pasja i bezkompromisowość.
Pasja, by móc ciągle być na haju własnych marzeń, a bezkompromisowość, by umieć przeciwstawiać się przeciwnościom losu w taki sposób, jakby były iluzją.

Chodzi o to, aby nie walczyć na siłę i wbrew całemu światu, po to by poobijanym i poranionym w końcu stanąć zwycięsko, ale w zmęczeniu i wyczerpaniu emocjonalnym. Celem jest wznieść się ponad pole bitwy i je minąć, nie ponosząc przy tym jakichkolwiek obrażeń.

Walka zarezerwowana jest dla tych, którzy realizują coś co uważają, że powinni w imię jakichś idei.
Wznoszenie się ponad, jest zaś zarezerwowane dla tych, którzy mają pasję i wiedzą, że walka ze "złym światem", tylko opóźni realizację ich marzeń.

Bardzo ważne jest, aby umieć odróżnić to od siebie.
Walka zawsze na końcu przynosi rany. Wznoszenie się na falach własnej pasji nigdy.
Bo nawet, jeśli się poobijasz, to nawet tego nie zauważysz. Po walce w sposób naturalny będziesz lizać rany i narzekać na zły los.

Bezkompromisowość, oznacza odrzucenie (a przynajmniej odłożenie na bok) tego wszystkiego, co oddala człowieka od realizacji marzeń.

I tu zaczynają się schody.
Bo, aby realizować swoje marzenia trzeba mieć na to przede wszystkim czas. A większość czasu przeciętnemu człowiekowi zabiera schemat funkcjonowania praca-dom-dzieci-praca-dom. Żyjąc w tak skonstruowanym kieracie, wygospodarowanie czasu na realizację własnego hobby może być trudne lub wręcz niemożliwe. Przez to ludzie najczęściej zaprzestają tkać własne życie w taki sposób w jaki by chcieli. Czasem robią to świadomie, wiedząc że życie jakie prowadzą, odbiera im to co kochają, a czasem są tak zaganiani, że nawet nie zauważają, że gdzieś, w swoim kiedyś porzucili swoje marzenia, dla polepszania egzystencji.

Na szczęście, zawsze można do tego wrócić :)
Przeważnie wystarczy tylko stworzyć plan działania i go zacząć realizować. Dla sympatyków Kaizen pominę senytencję Lao Tzu i napisze tak: Nawet najdłuższa podróż zaczyna się od jednego małego kroku ;)

W biografi S.Kinga zostało to świetnie pokazane - King, który mieszkał wtedy w żoną i bardzo chorym synkiem w przyczepie, pracował jako nocny stróż i był kompletnie pozbawiony środków do życia. Do tego stopnia, że nie miał nawet na lekarstwa dla syna. Po nocach, stróżując, po prostu pisał. Połączył pracę (dawała mu konieczny do pisania czas) ze swoją pasją. Jedną z tych książek, żona Kinga wysłała na konkurs literacki (o czym on sam nic nie wiedział), w którym zajął pierwsze miejsce, punktowane dość wysoką nagrodą finansową.

Jeśli brzmi to trochę, jak z bajki, to dobrze, bo ma tak brzmieć. Każde działanie, które z pasją powstaje w wyniku realizacji własnych naturalnych talentów, zawsze zostaje nagrodzone.

Inna spotykaną trudnością, jest niepewność, które z celów stawianych przed sobą wypływają faktycznie z nas samych, a które są wynikiem socjalizacji.
W tej sytuacji warto wrócić do dzieciństwa, tych lat z początków podstawówki i przypomnieć sobie, co wtedy lubiło się robić. To ważne, bo dzieci większość swoich pasji nabywają naturalnie. Dopiero potem są "ukierunkowywane" na rozwój "właściwych" umiejętności, dzięki którym będą lepiej zarabiać i mieć dobrą pracę.

To co lubiło się robić jako dziecko, jest nadal w człowieku, niezależnie od tego ile ma lat. To obszary, które są dla danej osoby naturalnymi źródłami pasji, bo przychodzą łatwo i sprawiają przyjemność.
Jeśli choć jedną z rzeczy, które w dzieciństwie była ważna zacznie się realizować, wtedy entuzjazm skutecznie przesłoni zwątpienie. A to przełoży się na zadowolenie i poczucie szczęścia z życia.

PS. Jeśli udało Ci się dojść do tego miejsca, to nie bój się zostawić komentarza :)

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Najpierw chciałbym mieć pewność, że już zawsze będę z Tą osobą...

To zdanie usłyszałam wczoraj od znajomego, jako odpowiedź na moje pytanie, czy przymierza się powoli do tacierzyństwa. Niestety takiej pewności nie ma i nigdy nikt mieć nie będzie. Człowiek nie jest w stanie stwierdzić czy za 2 dni będzie miał katar, a co mówić o odczuciach, uczuciach i wyborach życiowych drugiego człowieka.

Większość z nas nie zna siebie w 100%, czy nawet w 60%, by zagwarantować, co zrobi dalej ze swoim życiem. Większość z nas nie wiem KIM naprawdę jest. Jedyne co może, to określać się na podstawie pełnionych ról społecznych: jestem kierownikiem w firmie X, znam się na branży Y, skończyłem studia z zakresu Z, jestem ojcem 2 dzieci, itd. Ale to są wszystko opisy tego, czym się dana osoba zajmuje, a nie tego KIM jest. Nikt nie rodzi się z wypisanym na czole stanowiskiem, które będzie czy wręcz powinien w przyszłości piastował.

Wiele osób porzuca swoje marzenia i pasje, zamieniając je (czy to za własną czy cudzą namową) na "zawód z przyszłością", "studia dające pieniądze" albo "gwarantujące dobrą pracę". To powoduje, że tak wielu ludzi pracuje w zawodzie, który (po chwilowym zachwycie) ich nie pociąga. Wręcz przeciwnie, budzi frustrację, niezadowolenie, apatię. Człowiek czuje, że to życie nie jest takie, jakie powinno, ale nie wie dokładnie czemu. Próbuje odnaleźć przyczynę w niesatysfakcjonującym małżenstwie, pracy, zbyt małej płacy, czy warunkach lokalowych. A prawda przeważnie jest zupełnie inna. Co więcej bardzo podobna dla większości ludzi. To brak pasji, która jest centralnym motorem napędowym życia.

Posłużę się wyświechtanym już (ale pasującycm :) przykładem Edisona i wynalezienia przez niego żarówki. Czy gdyby nie miał w sobie pasji, to czy poświęcił by wynalezieniu jej prawie 2 tysiace prób? Czy gdyby nie miał pasji, to stworzył by około 5000 opatentowanych wynalazków, z których 1093 wystawionych jest na jego nazwisko? Ileż innych wynalazków i prób ich tworzenia musiał stworzyć, by uzyskać 5 tysięcy patentów? Myślę, że spokojnie kilka razy więcej. Ta potrzeba parcia do przodu, nie poddawania się, realizowania swojego życia po swojemu, często wbrew logice, to właśnie pasja.
A tak na marginesie... betoniarka i lodówka to też dzieła Edisona :)

Zatem odrzucając swoje pasje, niejako odrzucamy siebie, stając się pionkami w trybikach społecznych wyobrażeń na nasz temat.

Stąd, gdy w związku międzyludzkim spotykają się dwa ludzkie wyobrażenia o sobie samych, na które nakładamy jeszcze wyobrażenia o naszym partnerze czy naszym związku idealnym, na samym początku znajomości, automatycznie zaczynamy go kończyć. Zanim się jeszcze zacznie na dobre.

Warto mówić o sobie, jak najwięcej, pokazywać się z każdej prawdziwej strony, nawet gdyby miało to być trudne i mieć przykre konsekwencje. Robić to dla siebie. Bo czy warto być z partnerm, który wyśmiewa to, co dla nas ważne? Naszą autentyczność? Zdecydowanie nie. Szkoda więc czasu na udawanie kogoś kim się nie jest, "bo życie przecież po to jest, aby pożyć", a nie po to by grać zaplanowaną przez kogoś innego sztukę o swoim życiu.

Dlatego, jedyne co pozostaje, to wierzyć, że będzie tak, jak pragniesz, że Twoje marzenia się spełnią. A będzie to możliwe tylko wtedy, gdy całym sobą uwierzy się, że to czego się chce, jest absolutnie możliwe :)

Jest tylko jeden haczyk - nigdy nie można przestać wierzyć.

środa, 13 stycznia 2010

Dlaczego ciągle trafiam na nie właściwych partnerów? - teoria alternatywna

Psychologia oczywiście wspaniale wyjaśnia, czemu wielu ludzi notorycznie "trafia" na niewłaściwych partnerów życiowych i czemu wiąże się z nimi i trwa w takich toksycznych związkach latami. Nie będę tych teorii oczywiście podważać, ponieważ na płaszczyźnie funkcjonowania społecznego są, jak najbardziej trafne.

Tym niemniej od dawna uważam, że jest jeszcze jeden aspekt tego zagadnienia i należy go rozpatrywać na innej płaszczyźnie. A konkretnie odzielić wymiar ludzki od energetycznego.
Od wielu lat wiadomo, że człowiek detektorem pól elektromagnetycznych bardzo niskich częstotliwości, czyli takimi piecykiem wytwarzającym energię. Im cieplej taki piecyk grzeje, tym więcej ludzi może się przy nim ogrzać. A wiadomo, że najchętniej ogrzewają się osoby najbardziej zmarznięte, ponieważ to im jest to ciepło potrzebne.

I tu dochodzę do sedna - im dany człowiek jest zdrowszy fizycznie i psychicznie, tym żywsza jego energia i tym mocniej jego energia będzie emitowała z ciała. Jeżeli człowiek jest stabilny czy silny w sferze psychicznej, to automatycznie posiada więcej energii. Im mocniejsza jest ta emitowana energia, tym mniejszy będzie jej wpływ zarówno na jej właściciela, jak i wszystkie osoby znajdujące się w jego pobliżu.

Taką osobę łatwo rozpoznać - czesto się o niej mówi, że ma jakiś magnetyzm w sobie, że przy niej ludzie czują się lepiej, że jest katalizatorem miłości, że jest dobrym człowiekiem, itp.

Dość zaskakująco widać to szczególnie podczas snu, w którym ludzie śpiący w jednym pomieszczeniu, nieświadomie zwracają swoje ciało w kierunku osoby o najmocniejszym polu energetycznym. To tak jakby zwracali się celem poopalania do niewidocznego słońca :)

Wracając do związków miedzyludzkich i to nie tylko miłosnych, ale wszystkich innych (towarzyskich, przyjacielskich, relacji pracowych) każdy z nas wyczuwa osoby z większym polem energetyczny od swojego i chce być w ich pobliżu, aby zwyczajnie się "ogrzać" czyli naładować swoje pole, potrzebną dawką energii. Nie ma w tym nic absolutnie złego.

Problem zaczyna się w momencie, gdy ktoś ma ewidentnie złe intencje lub zły charakter, i celowo chce zabrać energię i mieć monopol na korzystanie z niej. To zakłóca harmonię, ponieważ od razu wytwarza się dysporporcja w motywach biorcy i dawcy. Biorca bierze nieuczciwie, wyłącznie na swoje potrzeby, zakłócając przy tym fale emitowane przez innych. Dawca mając kontakt głównie z biorcą, zaczyna po jakimś czasie odczuwać negatywne skutki tej sytuacji. Czasami wręcz mocno podupada na zdrowiu, jest przygnębiony, przestaje odczuwać radość z życia.

Najmocniej ten mechanizm widać właśnie w związkach szczególnie miłosnych czy przyjacielskich, gdzie dwie osoby często i długo ze sobą przebywają. Ich energie nie mają wtedy wielu różnych źródeł odświeżania się, tylko są zdane głównie na siebie. Jedna zatruta, zatruwa drugą.

Warto przypomnieć sobie, ile razy odczuwało się ewidentnie złe samopoczucie, po wejściu do jakiegoś pomieszczenia czy domu, mimo, że chwilę wcześniej samopoczucie było normalne lub radosne. Albo odwrotnie - ile razy wchodziło się do jakiegoś mieszkania i od razu czuło super dobrze. To właśnie takie nieświadome wyznaczniki pokazujące dominujący rodzaj energii.

Poniżej załączam krótki test na ten temat, zaczerpniety z książki "Aura, czyli pole magnetyczne człowieka":
1. Czy zdarza. Ci się czuć wyczerpanym po przebywaniu w pobliżu pewnych osób?
2. Czy udaje Ci się łączyć określony kolor z daną osobą?
(np. Pani zawsze przywodziła mi na myśl kolor żółty.)
3. Czy kiedykolwiek trafnie przeczułeś, że ktoś Ci się przygląda?
4. Czy zdarza Ci się lubić kogoś lub nie, pozornie bez powodu?
5. Czy jesteś w stanie przeczuć, jak dana osoba się czuje, bez względu na jej zachowanie?
6. Czy zdarzyło Ci się przeczuć nadejście danej osoby, zanim ją zobaczyłeś?
7. Czy pewne zapachy, kolory lub dźwięki mogą Cię wprawić w zły humor lub odwrotnie, uspokoić?
8. Czy wyładowania elektryczne wprawiają Cię w nerwowy nastrój?
9. Czy czujesz, że niektórzy ludzie dodają Ci energii i ekscytują bardziej od innych?
10. Czy zdarzyło Ci się wejść do pokoju, w którym poczułeś się spięty i zły? Chciałeś wyjść czy zostać?
11. Czy zdarzyło Ci się zignorować pierwsze wrażenie o kimś, przekonanie, które w końcu okazało się słuszne?
12. Czy istnieją dla Ciebie różnice między pokojami? Na przykład, czy czujesz się inaczej w pokoju swojego brata/siostry niż w swoim?

Jeśli człowiek jest nieświadomy zjawiska przenikania się energii pomiędzy innymi osobami, tak długo będzie trwał w trujących relacjach. To właśnie tłumaczyć może powszechne stwierdzenia, że "dobry człowiek, a z taką zołzą się związał i zmarnował sobie życie, bo popadł w depresję" czy "czemu takie przykre rzeczy zdarzają się dobrym ludziom". No właśnie dlatego - że grzeją mocniej i nieświadomie przyciągają tych "zmarzniętych".

Takie właśnie nieświadome oddziaływanie na zmysły zostało świetnie przedstawione w "Pachnidle" w ostatniej scenie (ksiażka, film). Polecam zarówno przeczytać, jak i obejrzeć. Co prawda w "Pachnidle" chodzi o zapachy, ale spokojnie można sobie przełożyć ten rodzaj działania, na oddziaływania energetyczne.

Na koniec nasuwa się pytanie - skąd mam wiedzieć, że mnie ktoś wysysa z energii?
Po pierwsze - warto pamiętać o wlasnych odczuciach (np. tych poruszonych w teście), ale przede wszystkim trenować swoją uważność względem swojego samopoczucia wśród innych osób i miejsc. Przyglądać się swoim nastrojom, doznaniom, bólom, radościom - z kim lub z czym są związane.

Po drugie - będąc świadomym własnej energii i własnego oddziaływania na innych, eliminować kontakty z osobami i miejscami wpływającymi negatywnie. Gdy nie jest to możliwe, zamiast świadomie dawać się wysysać, warto z własnej nieprzymuszonej przekazywać energię pełną dobrych myśli dla danej osoby. Forma takiego przekazu jest dowolna, ale jeśli dana osoba koncentruje się na jakiejś szczególnej cesze, warto właśnie ją afirmować.
 
Widget