poniedziałek, 14 grudnia 2009

Restart kobiecości

Nie wiem dlaczego zawsze, dokładnie na 2 tygodnie przed Świętami dopada mnie syndrom nicniechciejstwa i świaodmośc, że jak nie zwolnię obrotów i ni ezatrzymam się na jakiś czas, to któregoś dnia nie wstanę z łóżka. Wbrew pozorom nie stresuję się Świętami, a ilość pracy w grudniu nie specjalnei różni się od tej w marcu czy we wrześniu. Sezonowość moich restarów wskazują raczej na brak słońca, ale co by nie pisać, i jak tego nie wyjaśniać, po prostu nic mi się nie chce i wcale nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Szybciej "no już trudno" lub "no i co z tego" :)
"Dzień spędzam sprawdzając czy
Woda w czajniku gorąca
Układam kompozycje z ciastek
O grzewam dłońmi filiżanki"- hey

Być moze to dlatego, że czuję w sobie mocno trend kury domowej. I cieszę się, że nei tylko ja, ale wiele innych kobiet. Cieszy mnie powrót kobiet do domów, do domowych pieleszy, zamiast eksponować w biurach swoje wdzięki w imię regulaminów i presji (i/lub spojrzeń) innych ludzi.

Czyż nie można zrobić rzetelnej korekty czy projektu graficznego siedząc w szlafrokach i papilotach, z trzecią dolewką zimnej kawy i mimo to być kreatywną osobą? Bo skoro tak, to po co pchać się do ciasnych, dusznych pomieszczeń, urzadzonych w niemoim stylu, i przebywać z osobami, ktoirych się nawet nie lubi, silić się na uprzejmości związane z konwenansami, wymyślonymi 300 lat temu lub dawniej, przez jakiegoś świętej pamięci truposza, ktorego nawet nie znam...
"Dzień spędzam sprawdzając czy
Woda w czajniku gorąca
Układam kompozycje z ciastek
O grzewam dłońmi filiżanki"
Czując mruczenie kota na kolanach, jedną ręką przygryzając słone paluszki, drugą niedbale piszać, śpiewam w niebogosy każdą piosenkę, którą chcę. Siódmy raz sparwdzam, czy wigilijne śledzie są wystarczająco smaczne, wiec chyba będę musiała poklikać w e-delikatesy, by kupić kolejne ;)

wtorek, 8 grudnia 2009

Jest coś piękniejszego niż liść?

Jest. Liść w ruchu :)

Znasz szczyt wolności?

I znowu Marta się stała moim natchnieniem do napisaniu kilku zdań :)
"Look at me
Driving and I won’t stop
And it feels so good to be
Alive and on top"
Flobots - Handlebars

I fajnie, ale jest haczyk... co konkretnie może stanowić szczyt dla kogoś. I czy koniecznie musi być to Mount Everest czy wystarczy Kopa Cwila *?
Co jest TWOIM szczytem?
Co jest Twoim sczzytem na dzisiaj?
A co na za 3 lata?

Ja swoje szczyty w geograficznym znaczeniu znam. W 2010 kończę kurs wspinaczki wysokogórskiej i wchodzę na Rysy, to taka 3,5 raza mniejsza górka od Everestu :) W tym roku zabrakło już na to czasu, a poza tym Seb schodząc z moją wielką walizą z II piętra na partner, złamał nogę (bynajmniej nie na szczycie, żeby nie było pomówień). Rok później chcę przejść całe pasmo Pirenejów (800 km) samymi szczytami (3400 npm) , 2012 Kilimanjaro (5 895 npm), a potem to zobaczę. Mój mąż planuje Everest, ale że ja wspinam się dla przyjemności, a nie dla szczytów, to sobię odpuszczę z lekkim sercem :)

Inne szczyty, które chcę osiągnąć to zabrać ze sobą na wędrówkę duchowo-rozwojową, tak wiele osób ile będzie chciało, a przede wszystkim, ile da radę w tym uczestniczyć. Chcę, aby przyszły rok pozwolił mi osiągnąć maksymalnie dużo czasu na samorozwój, przy minimalnym udziale czasu poświęcanego wykonywaniu pracy, przy jednoczesnych, jak najwyższych zyskach ;) Wiem, ze jest to do osiagnięcia i wiem, że dam radę.

Moim szczytem osiągnieć życiowych na dzień przyszły ma być wolność czasowa, bym czas swój miała tylko na sprawy rozwojowe i dla swoich bliskich. Im większy spokój w głowie i w sercu, tym więcej czasu na swobodny przepływ myśli. A tylko taki, niestresowany zadaniami i czasami i ch wykonania, sprawia, że można w pełni oddać się rzeczom wielkim. Mam nadzieję, że spokój jakiego doświadczę w ten sposób, sprawi, że dzięki niemu uda mi się osiągnąć, wiele szczytnych celów z korzyściami dla innych. To moje szczyty zawodowe - pomóc innym osobom nabrać dystansu do siebie, uwierzyć w siebie, nauczyć się być, trwać i kochać.

Oglądałam wczoraj Housa (tak - oczywiście doznałam olśnienia, ale wtedy jeszcez o tym nie wiedziałam; skojarzyłam to dopiero teraz, gdy napisałam wstęp o Evereście) i byl to odcinek o lekarce, jakiejś bardzo cenionej lekarce, naukowcu, która latami pracowała nad znalezieniem leku na jedną z nieuleczalnych chorób. I tak przez 16 lat, a zakladam że wcześniej przez 16 uczyła się (podstawówka, lliceum, studia, paraktyki, staż, znalezienie tematu, który ją wciągnał...), a jeszce wcześneij jakieś 7 lat była dzieckiem.
Można stwierdzić, że pomijając 7 lat dzieciństwa,  przez kolejne 32 lata swojego życia siedziała i pracowała nad tym, co ją fascynowało. I nagle .... rzuca pracę i zostaje pomocnikiem kuchcika w markecie, siekającym czosnek i mieszającym marynaty, bo rozumie, że mimo fascynacji pracą, ważności jej efektów dla pewnie tysięcy innych ludzi, nigdy tak naprawdę nie żyła.  Nie była szczęśliwa.

Ja jestem w podobnym miejscu na Ziemi obecnie. Lubię to co robię. Ale nie jestem szczęśliwa.
Szczęście odnajduję tylko obcując z przyrodą, chodząc po lesie, wspinając się po skałach, żyjąc i przebywając w różnych miejscach, gdzie mam wolność wyboru ścieżki czy skałki, którą pójdę czy wespnę się dalej. Jestem szczęsliwa zatracając się w zabawie z Nat, wariując, skacząc i robiąc głupie miny. Jestem szczęśliwa, gdy mogę w dowolnym momencie usiąść i coś napisać. Jestem szczęśliwa, gdy mogę zatracić się śpiewając i tańcząc. Jestem szczęśliwa, gdy tworzę. Jestem szczęśliwa, gdy robię tylko to co chcę. To moje szczyty osobiste.

Chcę podczas całego czasu danego mi w zwiazku z aktywnym udziałem w "Projekcie Ziemia", jak najlepiej poznać tę właśnię Ziemię i wszytskie mistyczne odloty i zachwycenia, które są dane dzięki temu. By odchodząc kiedyś do Gdzieśtam, nie żałować straty czasu teraz.


* Na Kopie Cwila złamane zostały sanki, które w licealnej młodości, zakosiliśmy siostrze naszego kumpla. Do dzisiaj mam wyrzuty sumienia.

niedziela, 6 grudnia 2009

Miłość i kochanie inaczej ;)

Zastanawiałam się jakiś czas temu, jak to jest, że pewne osoby są otoczone wianuszkiem najróżniejszych osób, które na każdym kroku okazują sobie wzajemnie miłość i szacunek. Jak to jest, że od innych, ludzie w trybie ekspressowym uciekają, gdzie pieprz rośnie? Czemu jedni ludzie żyją wśród wielu przyjaciół, a inni pogrążają się w smutku nad samotnością.

Odpowiedź wbrew pozorom jest bardzo prosta i wcale nie należy od czynników osobowościowych czy temperamentalnych. Podstawą jest podejście do rozumienia miłości i szacunku.

To, że powszechnie wiele związków się rozpada, jest już regułą. Ilość rozwodów wzrasta. Ludzie lękający się głębszego zaangażowania z drugim człowiekiem, spowodowanego wcześniejszymi nieprzyjemnymi relacjami, chowają się za kotarą powierzchowności i grania wielu ról w zależności od zaistniałych potrzeb.

Rozczarowania, wzmagają gorycz, która przekształca się trwałą tendencję do narzekania na zły świat, nieodpowiednich ludzi, niezadowolenia z coraz to nowych partnerów. Na tej podstawie kształtuję w sobie kolejną tendencję, a mianowicie założenie, że partner ma spełniać ich określone wymagania. Ma być taki i owaki, albo jeszcze lepszy. Im węższe kryteria, tym trudniej takiego partnera odnaleźć. Przez co frustracja się nasila. Taki człowiek zaczyna wierzyć, że związki międzyludzkie (a tym bardziej partnerskie) nie są dla niego, i powoli wycofuje się w świat dobijającej go samotności.
Krótkie wyjaśnienie - w samotności nie ma nic złego, jeśli jest świadomym wyborem wynikającej z chęci i lubienia do przebywania sam na sam ze sobą, z cieszenia się swoją obecnością. Dopiero samotność wyhodowana na lęku przed relacjami, powoduje gorycz, o której piszę.
Ta postawa wynikająca z założenia, że jest się OK, ale druga osoba jest Nie OK, jest całkowicie błędna i nieasertywna:
"Zachowanie asertywne polega na uznawaniu, że jest się tak samo ważnym, jak inni, na reprezentowaniu własnych interesów z uwzględnieniem interesów drugiej osoby. Zachowanie asertywne oznacza korzystanie z osobistych praw bez naruszania praw innych. Charakteryzuje postawę akceptacji siebie, szacunku do siebie i innych" wikipedia.pl
Zatem zachowaniem asertywnym jest postawa: ja jestem OK i Ty jesteś OK. Trzymając się tylko takiej definicj, łatwo zauważyć, jak bardzo nie fair jest wymaganie od kogoś by się zmienił, bo tak chcemy, ponieważ z definicji założenie to zakłada, że druga osoba nie jest OK.

Osoby, które są otoczone wianuszkiem innych osób, zadowolonych ze wspólnych kontaktów, poza tym, że są asertywne, mają jeszcze jedną wspólną cechę. Kochając ludzi, pozwalają im kochać się w taki sposób, w jaki ich partnerzy chcą swoją miłość pokazywać. Dzięki temu uzyskują wiele różnorodnych pozytywnych relacji. Nie tylko w relacjach partnerskich, ale wszystkich innych, zarówno w relacjach domowych, jak i towarzyskich czy pracowniczych. To właśnie jest podstawowy przejaw szacunku do drugiego człowieka.
Pozwalając innym ludziom być sobą i okazywać swoje uczucia w taki sposób, w jaki potrafią je okazywać, uzyskuje się zdecydowanie więcej cennych "głasków".
Oczywiście mówię tu o relacji -> ja jestem OK i Ty jesteś OK. Bo jeśli tylko okazywane przez drugą stronę  uczucia, są dla Ciebie raniące, to nigdy się na nie nie zgadzaj. Jeśli się zgodzisz zostanie zahwiana równowaga i sytuacja przekształci się w -> Ja nie jestem OK, Ty nie jesteś OK, a to już oznacza konflikt.
Proste prawda? - Kochać to pozwalać innym być sobą w uczuciach :)

piątek, 4 grudnia 2009

Czym są poziomy dusz?

Dzisiaj Marta do mnie napisała w sprawie dusz, z prośbą abym rozwinęła ten temat, co niniejszym czynię:

Pisałam jakiś czas temu o duszach, które rodzą się na różnych poziomach zaawansowania.
Ja dzielę dusze na starsze i młodsze.
  • Starsze to te, które są od dawien dawna na Ziemi i inkarnują dużą liczbę razy. Przez co stają się bardziej dojrzałe, stabilne, wchodzą na wyższe poziomy np. zamiast skupiania się na doczesności, poszukują prawd wyższych, szukają oświecenia, chcą się mocno rozwijać.
    W związku z tym, że starych dusz jest najmniej (tak samo jak starszych ludzi, co nie powinno dziwić), trudno im się spotkać irl, stąd często poszukiwania bratniej duszy, czy sznase na rozwój pochłaniają wiele czasu i nie zawsze kończą się skucesem. Taka skołowana dusza, która nie potrafi odnaleźć się w obecnym życiu, czuje, że coś jest nie tak, i zaczyna się czuć sfrustrowana. Przez co stopuje swój rozwój.
    Prawda jest też taka, że nikt nas nie uczy spraw z wyższej półki, a wszystko to czego się uczymy, skupia się wokół doczesności.Stąd nasz rozwój i możliwość wejścia na wyższe poziomy jest utrudniona. Ale to też jedna z lekcji :)
  • Młode dusze są przeciwieństwem starych. Dopiero się uczą bycia i trwania. Rozwój dopiero przed nimi.

Ja nazywam nasze życie "Projektem Ziemia" :)
Po śmierci trafiamy do miejsca nieistnienia, gdzie następuje podsumowanie naszej egzystencji, tego co zrobiliśmy dobrze, a co źle. To taka forma czyśćca, ale bynajmniej nikt nikogo nie skazuje na żadne męki (o ile nie patrzeć na nowe życie w ten sposób :).
Po takim podsumowaniu, ponowie zostają ustalone nowe cele, nowe zadania, ustalenia wobec osób/dusz z którymi mamy się spotkać w przyszłości i... ponownie lądujemy w życiu.

Świaodmość tego, że jesteśmy na Ziemi dobrowolnie i mamy do wykonania określone zadania jest bardzo budująca. Dla mnie takie spojrzenie nadaje życiu wyższy sens. Co więcej pozwala uwolnić się od obecnie istniejących uwarunkowan sołeczno-relacyjnych.

Jeśli uświadomisz sobie, że osoba która działa Ci na nerwy, jest na Ziemi właśnie po to, aby dzialać Ci na nerwy (bo to jest jej zadanie, lub jedno z zadań w tym życiu) to przestajesz się na nią złościć, tylko zaczynasz się zastanawiać "co ona chce mi w ten sposób przekazać". Ta zmiana myślenia powoduje, że nie reagujesz emocjami na tę osobę, ale patrzysz na nią uważniej i z większym szacunkiem.
Tutaj od razu sceptycy rzucają argument "jasne, a Hitler miał za zadanie zabić miliony ludzi i Ci powinni być mu pewnie za to wdzięczni". To tak nie jest - na szczęście. Sądze, że tutaj właściwą odpowiedzią jest, że Hitler miał zrobić jakiś ważny społeczny ruch dla ludzkości, ale się kompletnie w tym pogubił i zamiast dobra czynił zło.
Wracając do dusz i ich zadań -  patrzenie na ludzi w ten odmienny sposób sprawaia, że zaczynasz bardziej zajmować się swoim rozwojem duchowym. Szukasz odpowiedzi. Zadajesz pytania. Idziesz do przodu. To jest właśnie wolność. Powoli spotykasz czy przyciągasz osoby, które przez pewien czas będą stanowiły Twoich Przedwodników-Nauczycieli-Mentorów, a potem, jak osiągnie się określony pułap zadania po prostu odejdą. Dlatego też nie warto przejmować się tym, że ludzie przychodzą i odchodzą. Taka jest nasza wzajemna rola względem nas samych :)

Ale to jedna strona medalu - druga jest taka, że Ty również jesteś Nauczycielem dla osób, które się z Tobą spotykają. To tym bardziej zobowiązuje (ale za to z jaką radością) by być uważniejszym względem innych osób. I zamiast ranić ich, po prostu kochać :)

Jest kolejny cudowny aspekt tego zagadnienia - mając takie podejście jak opisałam powyżej, zmienia się diametralnie relacja rodzicie-dzieci. Nagle sie okazuje, że nie ma władzy, zakazów i nakazów, bo zostają zastępione szacunkiem do duszy, która wybrała sobie Ciebie na swojego Nauczyciela. Czy to nie fantastyczne? Dzięki temu można doświadczaś wspaniałych chwil, przeżyć i ciągle, ciągle się z radością rozwijać.

To znalezienie się w świecie, w Projekcie Ziemia, daje zupełnie inny punkt widzenia świata i ludzi. Wartościowszy. Cenny. Wspaniały :)

środa, 2 grudnia 2009

Wszystko na raz...

Podobno nieszczęścia chodzą parami. Ale to jest akceptowalne, bo wiadomo, że jak padnie pralka to chwilę później zmywarka. Albo, że jak lapek się zawiesi informacyjnie 28 razy, a ja nie zdąże się zbekapować, to wszystkie dane będą miały status "przeminęło z wiatrem".

Ale... para to jeszcze nie całe stado.
A mnie właśnie dopadło stado dzikich zmian, które w sobie oswajam w ostatnim czasie. A doba się bynajmniej nie wydłużyła. Właściwie to w ciągu ostatnich 2 tygodni przewartościowałam (który to już raz :)) swoje życie i doszłąm do wniosku, że czas na kolejną modernizację (brzmi lepiej i bezpieczniej niż zmiana).
Zmian się bać nie wolno, tak samo jak niczego innego. To naturalny stan rzeczy, że czasem coś jest, a czasem zanika. Że na miejsce starego, pojawia się nowe. Że trzeba zamknąć jedne drzwi, aby móc otworzyć drugie.

Ważne są motywy dokonywania tych zmian. Pamiętam, jak we wczesnej podstawówce jeden z kolegów dał mi wspis w pamiętniku o nastepującej treści "gdy nie masz dla kogo żyć, żyj na złość innym". Było tak różne stwierdzenie od tendencyjnych "na górze róże, na dole fiołki", że mocno wryło mi się w pamięć. I wiele spraw w życiu załatwiałam na tej zasadzie - z tym, że zamienialm sobie "na złość" na "wbrew" innym, bo i wtedy i teraz uważam, że życie ze złymi intencjami względem siebie czy innych się po prostu nie sprawdza. W każdym razie "wbrew", a w domyśle wbrew  przeciwnościom losu i ludziom złym, wiele lat determinowała moje działania.  Takie prywatne "Ja Wam pokażę". Nie moglam pojąć, że można żyć dla siebie, dla własnej przyjemności i szczęśliwości. To było wiele długich trudnych i naznaczonych dużym stresem, napięciem i złym samopoczuciem lat. I znowu wracam myślami do "Przeminęło z wiatrem", którym zaczytywałam się w podstawówce. Tam z kolei była taka fraza, jak Scarlet, porzucona przez Reta w chwili, gdy go najbardziej ppotrzebowała już po ucieczce z płonącej Atlanty, ciągnęła wóz, ze znienawidzoną przez siebie Mel i jej syniem i ichwspólną służącą "Jeszcze tylko kilka minut dźwigać będę ciężkie brzemię, ciężkie brzemię, które nigdy nie zelżeje".

Naprawdę, to co słyszymy, to czego słuchamy , a więc piosenki, słowa innych ludzi, głos z radia i tv mają ogromne znaczenie dla psychiki. Nigdy nie wiadomo, które z niszczących twierdzeń, zacznie w nas kiełkować. Słuchanie innych to odważne dzialanie, ale mało kto daje sobie z tego sprawę. Jeszcze mniej osób zdaje sobie sprawę jak wielką moc ma wypowiedziane słowo i jak uwaznym należy być, by  nie skrzywdzić innych. Ta zasada dotyczy wszystkich ludzi na Ziemi - nie tylko małych dzieci i ich rodziców. Uważność we wzajmenym komunikowaniu się jest wyjątkowo ważna.


Przypomniałam sobie o tym przez przypadek, oglądając (no bo przeważnie mam olśnienia na filmach) kolejny odcinek z 4 chyba serii House`a, w którym Amber mówi - w moim wolnym tłumaczeniu:

"Wiele lat żyłam myśląc, że można mieć albo szacunek albo miłość, ale nigdy tych dwóch rzeczy razem. Przy Wilsonie zrozumiałam, że można to połączyć. I dlatego nie muszę już o nic zabiegać".

U jednych właśnie chodzi o szacunek, u innych o przetrwanie w świecie, u jeszcze innych o prestiż i posiadanie. Ale za każdą z tych cech kryje się ta jedna, ta najważniejsza: MIŁOŚĆ i jej wiele odmian, z których najważniejszym jest  - miłość do siebie samego. Zrozumienie tego sprawia, że wiesz kim jesteś, wiesz po co jesteś na Ziemi, wiesz dokąd należy zmierzać. Kochając siebie patrzysz na innych dobrotliwie, z czułością i miłością. Bo już możesz. Miłość do siebie uwolniła Cię od potrzeby walki. Jeśli nie czujesz konieczności walki, to zaczynasz posługiwać się narzędziami związanymi z niewalką, czyli dobrą strona mocy.

U mnie zmiana nastąpiła w bliżej nioeokreślonym czasie, ale ta zmiana jest na tyle mocna, by wpływać na każdy inny obszar życia. I tu jest właśnie haczyk... to jedno stwierdzenie z pamiętnika dziewczynki z podstawówki, zdeterminowało moje życie na prawie 2 DEKADY - myślenie, postrzeganie, światopogląd, a co najważniejsze -  na dzialania, które robiłam i w których trwałam.

Każdy człowiek ma minimum jedno takie przekonanie siedzące mu pod skórą, które nie daje się niczym wyplewić, bo jest tak mocne, że stało się naszą drugą skórą, naszą naturą, naszym JA. Zmiana takiego poglądu trwa dosłownie, kilka sekund - nagle po prostu TO wiesz. Ale cały proces Twojego "oświecenia" może zająć lata. I jak już nastąpi, to zamiast hucznego balu na swoją cześć, masz w prezencie worek Pandory z całą masą spraw i spraweczek  do przewartościowania.
I znowu... olśnienie trwa ułamki sekund, ale aby do nich dojść dla każdej ze sparw i spraweczek może zająć lata. A może i całe życie :) - co akurat jest dobrą wiadomością, bo przynajmniej będzie się coś interesującego wokół Ciebie działo :)

Mnie właśnie dopadło całe stado dzikich zmian, które już jakis czas bezskutecznie oswajałam i w końcu mam wrażenie, że oswoiłam na tyle, by zacząć je kolejno ujeżdżać. Wiem, że się uda. Wiem, że to właściwy czas. Wiem, że tak ma być. Wiem, że tak chcę.

piątek, 27 listopada 2009

Czas pracy dla opornych

To, że jestem pracoholikiem nikogo już nie dziwi. A najmniej mnie samą, ale... dopiero od wczoraj. Zanim napiszę dokładnie o co chodzi, wrócę do mojego ulubionego tematu, jakim jest niszczenie starych, wgrywanych latami przekonań. Przekonania te mogą dotyczyć każdej absolutnie dowolnej cechy danej osoby.

W filmie, który wczoraj oglądałam "Millenium, mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" główna bohaterka robi wszystko, by być wierną swojej zasadzie "nigdy się nie zakochiwać", ze względu na krzywdy jakich doznała od swojego ojca ona sama, jak również jej matka.  Nieważne, że spotyka "właściwego" faceta, pozbawionego złych intencji, nie zadającego zbędnych pytań, akceptującego jej poglądy. Nie mogąc wyzbyć się zakotwiczonego przekonania, po prostu odchodzi. Pozbawia siebie szansy na ubranie w nową jakość swojego życia.

Każdy człowiek staje wielokrotnie w ciągu swojego życia przed takimi dylematami - zmienić pogląd czy być im wiernym? Co jest lepsze - trwanie w znanym schemacie, w którym wiadomo co się wydarzy (np. zawsze trafiam na niewłaściwych facetów", "ludzie w z którymi pracuje zawsze są wredni", "będę beznadziejnym ojcem", itd.) czy zaryzykować i zmienić schemat na taki, jakim chciałoby się go widzieć.

Niezależnie od decyzji, którą się podejmie, problem ze schematami jest taki, że najpierw trzeba je zauważyć.
I to jest dopiero niezwykłe, bo tak długo, jak długo dany człowiek nie jest gotowy, by zauważyć swój schemat, po prostu go nie zauważy. Nawet, gdy wiele osób w różny sposób będzie zwracać mu na to uwagę. Po prostu ślepota mentalna. NIC nie jest w stanie ujawnić schematu, dopóki człowiek, nie będzie gotów na to by go zauważyć czy usłyszeć.

Powody tego, że schematy są tak mocno wgrane w nasz zespół zachowań, wynika z mocnego oddziaływania osób dla nas ważnych, na te obszary psychiki, ktore uważamy za najważniejsze. Im mocniejsze oddziaływanie, tym większa fiksacja schematu zachowania.

Nie wiem co konkretnie aktywuje początek niszczenia schematów - w sensie jaki bodziec musi zadziałać, aby dany schemat był przez naszą psychike wzięty do ponownej obróbki, bo to jest indywidualna oddziaływanie dla każdego człowieka. W moim przypadku (dla każdego ze schematów) jest wyrażenie zgody na dokonanie się zmian. Mówiąc wprost odpuszczenie danego tematu. Im więcej się odpuszcza, tym więcej schematów zostaje uwolnionych. Można to porównać do latwca - póki jest trzymany przez kogoś na lince, tak długo jest związany ze swoim właścicielem. Właściciel zaś, męczy się biegając i szukając właściwych ustawień latawca, by wiatr mógł wykonać swoją robotę, a latawiec pieknie latać. W ten sposób 3 podmioty są zaangażowane w trwający proces. Dopiero puszczenie latwca wolno, powoduje jego piękny, wolny lot, w którym dobrowolnie pomaga mu wiatr. Właściel zaś latawca dopiero teraz może zacząć cieszyć się lotem latawca, bo dopiero teraz jest wolny od troski, mającej na celu zapewnienie latawcowi optymalnych warunków do latania. Dopiero teraz może dostrzec jego piękno. Odpuszczając, uwalniamy się od ograniczeń.

Ale oczywiście jest pewien haczyk - to uwalnianie się wcale nie ma miejsca na poziomie świadomym, ale nieświadomym czy podświadomym. I tutaj dopiero zaczyna się cała trudność, bo nawet jeśli dana osoba uświadomi sobie na poziomie racjonalnego myślenia, że jej własne zachowanie, jest skierowane przeciwko niej samej, nie oznacza to, że przestanie je wykonywać.  Zaczyna się taki dualizm psychiczny - świadome przekoanie o złych skutkach danego działania, stojące w opozycji do wgranego przekonania, bazującego na emocjach i uczuciach. Tak długo, jak nowe przekonanie nie zakorzeni się na stałe w świadomości, tak długo nie będzie możliwe dokonanie zmiany.

Z tego właśnie powodu, uważam pracę nad sobą i własny rozwój osobisty, za nadrzędne zadanie na całe życie.  Uwolnienie jednego schematu, powoduje przejście do kolejnego. I tak nieskończoną ilość razy - różną dla każdego z ludzi.

Wracając do mnie... Zostałam wychowana w kulcie pracy i nadal się z nim utożsamiam. Żeby było śmieszniej swoją przygodę z łamaniem tego poglądu rozpoczęłam kilka miesięcy temu od filmu "Królestwo niebieskie" i cytatu, jakie w kuźni głównego bohatera wisiał na ścianie "Czymże jest człowiek, który nie umie ulepszyć świata?", co więcej idealnie wpasowujący się w filozofię Opus Dei :) Zatem religijne przesłania rozpoczęły w moim umyśle, proces dokonywania się zmiany ilości czasu pracy. Oczywiście na poziomie nieświadomym.  Potem słyszałam informacje od znajomych "nie ważne ile czasu będziesz pracować, ważne są efekty Twojego działania", ale i tak tkwiłam w wielogodzinnym czasie pracowania. Co więcej na własną prośbę, bo nikt mnie przecież do tego nie zmuszał.

Już jako dziecko słyszałam wypowiedzi osób z najbliższego otoczenia o moim dziadku, który był tytanem pracy. Miał warsztat robiący części do motocykli, dwa sklepy w centrum, uczył w szkole dla chłopców, przygotowującej ich do posiadania praktycznego zawodu. Dziadek był tak zapracowany, że nie mial czasu na nic. Pracował, aby jego rodzina miała jak najlepiej. Wysyłał żonę i córkę do teatru, opery i zapewniał im inne rozrywki, ale sam siedział w warsztacie i ulepszał swoje produkty. W tamtych odległych czasach teatr nie był ogólno-dostępną rozrywką, nielicznych było stać, by pójśc na spektakl. Córka dziadka, czyli moja ciotka, przejęła po nim pałeczkę. Pracowała po 14 godzin jako stomatolog w swoim gabinecie. Zarówno dziadek, jak i ciotka byli powszechnie szanowani, czy mówiąc ówczesnym językiem "uważani".  Oczywiście praca dawała im wynagrodzenie, mogli pozwolić sobie na różne aspekty cieszenia się efektami swojej pracy, ale... tylko w tych maluteńkich chwilkach, gdy mięli na to odrobinę czasu. Jednak do kanonu legend rodzinnych weszło przekonanie, że tak wygląda godne życie. Moja mama na tej podstawie karmiła mnie przekonaniami, że dzięki wielogodzinnej pracy, ludzie zaczynają szanować człowieka i się z nim liczyć (abstrahując od korzyści finansowych). Jako przykład podawała mi oczywiście dziadka i ciotkę, ale również swoją serdeczną przyjaciółkę, która po 14 godzin pracuje w swoim gabinecie, i jeszcze ma chęć i czas pracować charytatywnie. W dodatku mamay przyjaciółka była i jest najsympatyczniejszą osoba, jaką zdarzyło mi się spotkać w swoim życiu. Zawsze ciepła, uśmiechnięta, majaca dla mnie czekoladki albo inne drobiazgi. Chciałam być taka wspaniała, jak ona. W między czasie dość duze wrażenie wywarła na mnie książka "Przeminęło z wiatrem", gdzie mimo wielu przeciwności losu, Scarlet potrafiła zadbać o siebie i swoją rodzinę finansowo. Wtedy nieświadomie wgrałam sobie kolejny schemat, jakże pasujący do tej filozofii - "moja rodzina nigdy nie będzie głodna". Tak odbył się proces aktywizacji schematu - trwał jakieś 12 pierwszych lat mojego życia. Potem była już tylko realizacja schematu - dodatkowe zajęcia po szkole, dodatkowe prace by mieć więcej kieszonkowego, dodatkowe działania społeczne, dodatkowy kierunek studiów (bo jeden to stanowczo za mało), zero wakacji, bo zawsze są ważniejsze sprawy, zero kupowania sobie czegokolwiek dla przyjemności (wszystko musialo mieć praktyczny powód), myślenie kategoriami "jestem minimalistką, więc nie potrzebuję wiele", itd. Realizacja schematu to kolejne 20 lat...

Co z tego, że całe życie chciałam być niezależna finansowo i czytałam tomiska książek o bogaceniu się. Przecież miałam wgrany pułap minimalistycznej osoby zacharowującej się dzień w dzień, by mieć na jedzenie dla rodziny. Nie na jacht i wyprawy dalekomorskie, ale na jedzenie. No i jak to się ma do obrazu stylu życia chociażby bogatych ludzi z "Dynastii"? :) Absolutnie nijak.

Smutne? Ale jakże prawdziwe. Co więcej każdy człowiek przechodzi identyczną drogę, różnicują nas tylko tematyki wgranych schematów i metody ich realizacji. Poświęcamy swoje życia, by realizować cudze przekonania. Unieszczęśliwiamy się nie wiedząc o tym. Więc, jak tylko zobaczysz jakiś schemat, to prześledź go na zasadzie "po nitce do kłębka" i koniecznie go zlustruj. Nie ma innej drogi do osobistej wolności.

Ja już wiem, że nie ma powodu, abym tak dużo pracowała. Lepiej skupiać się na ideach i cieszyć swoim życiem. Amen ;)

środa, 18 listopada 2009

Co łączy Ego i Jajo w psychologii?

Co to jest Ego wie już obecnie nawet 5- latek. Przeważnie od rodziców, którzy mówią o nim per Ty Mały Egoisto :) Gdybym miała narysować jak wzgląda Ego, wyglądało by obo jak przecięte na pół jajko - jedna część to Ty, a druga część to Twój Partner/Rodzic/Ktoś-trzeci.


 Zdaję sobie sprawę, że zabrzmieć mogło to co najmniej dziwnie, bo jak moje Ego, może być również czyimś :) a w ogóle co za wariacki pomysł by porównywać je do kurzego jajka ;) Ten pogląd wynika z tego, że osoby, które nas otaczają budują nasze mniemanie o sobie samym. W dużej mierze to co sądzą o nas inni, powoduje, że nabieramy takich czy innych przekonań o sobie i świecie. Nasz świat. Chodzi o to, że nasze Ego w fazie początkowej jest małe, niewinne i uzależnione od opinii innych. Z czasem dzięki tym innym nabieramy siły i wiary w jedne swoje umiejętności (pod wpływem komplementów), a wątpimy w inne (pod wpływem krytyki) . I przeważnie tej krytyki jest więcej.


 Przez takie negatywne oddziaływanie, to co w nas dobre, czyste i niewinne, zanika. Tak jak na tym zdjęciu - najważniejsza część jaja wypływa ze skorupki, i rozpływa się w dowolnym kierunku , pozostawiając skorupkę pustą, pozbawioną głównego znaczenia jakim było chronienie zawartości, wysychającą, niszczejącą. Bez życia.

Człowiek niejako rozdziela się pomiędzy tym kim jest, a tym kim chciałby być, a tym jak go widzą inni. W takiej sytuacji trudno się odnaleźć. Trudno zweryfikować swoją tożsamość, znaleźć sobie właściwe miejsce w życiu. To prowadzi zarówno do skonfliktowania się ze sobą, jak i z otaczającym światem. Bo właściwie, gdzie się wtedy człowiek zaczyna a kończy - w tym co pozostało, czy tym co wypłynęło? Co jest jego integralną częścią tak naprawdę? Wyobrażenia?


Wtedy taka skorupka, czyli człowiek rozbity wbrew swej woli, zaczyna budować wokół swojej skorupki, mur ochronny. Czyli niejako jeden mur ochronny, osłaniamy drugim. Zdecydowanie mocniejszym. I tu znowu wkracza do akcji Ego. Bo skoro stajemy na pozycjach obronnych, chroniących, defensywnych, to znaczy, że czujemy, że atak nadejdzie i chcemy być na niego przygotowani. Potrzebujemy tarczy. Czyli zamiast się zwrócić do drugiego człowieka twarzą, stajemy do niego plecami. Na samym początku znajomości jesteśmy już nastawieni wojowniczo. Wtedy właśnie mają miejsce wszystkie kłótnie, awantury, brak wzajemnego zrozumienia, bo obie strony są biernymi wojownikami. Oczekują na atak, mając utrwalone z przeszlości skuteczne metody obrony (wycofanie, agresja, zaprzeczanie, rozmycie odpowiedzialności i wiele innych).

W sytuacji, w której obie strony nastawione są na walkę (świadomie lub częściej nieświadomie), dojście do porozumienia będzie trudne lub wręcz niemożliwe. Niestety w ten sposób żyje wielu ludzi.

A przecież człowiek żyje po to, by być szczęśliwym, rozwijać się, cieszyć życiem, poznawać ludzi i dzięki temu wzbogacać swoje wnętrzne. Dwoje ludzi ma za zadanie stworzyć kolejne życie. Życie, które również ma być szczęśliwe. Po co stwarzać smutne dzieci, ktore zamienią się w kolejne pokolenie smutnych dorosłych.

Wbrew pozorom każdy z nas ma wpływ na to jak ukształtują się losy innych ludzi i to nie etylko naszych dzieci, ale całego społeczeństwa. Jeśli tylko co 10-a osoba zacznie się doskonalić w rozwoju duchowym, naprawiać swoje popsute mechanizmy psychiczne, rozwijać w sobie prawdziwego siebie, to już daje 10% całego społeczeństwa. I te 10% ludzi może stwoprzyć kolejnych ludzi, którzy będą zaopiekowani, kochani bez toksycznych uwarunkowań, szczęśliwi. Ale wychować szczęśliwe dzieci mogą tylko ludzie szczęśliwi. Dlatego właśnie tak ważne jest, aby zmienianie świata i innych ludzi, zacząć od siebie. Po to by zabliźnić się ze swoją drugą połówką. Nie warto pomstować na złych ludzi, czy mieć żal do rodziców. To strata czasu, przez którą dobre myśli o Tobie i Twoim świecie nie będą miały kiedy wykiełkować. Poza tym nie masz już na to wpływu, zło zdarzyło się w pzreszłości. Teraz jest już tylko teraźniejszość.
Od każdego z nas zależy czy tak zaprojektujemy naszą teraźniejszość, by stworzyla nam szczęśliwą przyszłość.

wtorek, 17 listopada 2009

9 darów

Już dawno zetknęłam się z grupą prtestantów, którzy powoływali sie często na I lIst św. Pawła do Koryntian, ale oczywiście nigdy nie udało im się przekonac mnei na tyle, abym go przeczytała. Ale Coehlo się to udało ;) Wystarczyło, że napisał, że list ten zawiera wyjasnienei 9 darów, jakie człowiek może otrzymać w swoim życiu i nie był uprzejmy opisac jakie. Więc chcąc nie chcąc wyjęłam Biblię Tysiąclecia, przekartkowałam i oto co znalazłam:
  • "Jednemu dany jest przez Ducha dar mądrości słowa, drugiemu umiejętność poznawania według tego samego Ducha, innemu jeszcze dar wiary w tymże Duchu, innemu łaska uzdrawiania w jednym Duchu, innemu dar czynienia cudów, innemu proroctwo, innemu rozpoznawanie duchów, innemu dar języków i wreszcie innemu łaska tłumaczenia języków."
I tak teraz się zastanawiam jaki jest mój dar w tym ujęciu (z nadzieją na dar słowa :).
Polecam też Hymn o miłości z tegoż listu :)

Spirale

Miałam jakiś czas temu sen o tym, że pojawiam się na Ziemi wielokrotnie. W różnych czasach. Ale zawsze mam taką samą misję do spełnienia. I nie udaje mi się. Więc odradzam się na nowo, czy to jako ta sama postać czy jako inna (raz myśłiwy, raz zwierzyna :))  i kontynuuję wypełnienie swojej misji życiowej. Zmieniają się budynki, miejsca, ale scenariusz wydarzeń jest zawsze taki sam. Osoby pozostają te same - tylko zamieniają się rolami. Przeważnie jest to ok. 9 osób. Nie zapomnę sceny, podczas której wiedziałam, że za moment zostanę zamordowana i cieszyłam się na myśl o tym, i byłam wdzięczna oprawcy za to, że pozbawi mnie życia. Zdaję sobie sprawę, jak to brzmi. Ale wtedy we śnie, czułam wielką radość że zaraz umrę, a jednocześnie wdzięczność do człowieka, który do mnei stzrelał. Wdzięcznośc zaś wypływała z faktu, że dzięki niemu nie będę musiala długo zyć i szybko odrodze się na nowo, by kontynuować swoje zadanie i szybciej przejść w stan oświecenia. Czasem, gdy kogoś brakuje okazuje się, że wypełnił swoją misje i poszedł dalej. Pamiętam że i mnie udało się w końcu wypełnić zadanie. Byłam bardzo szczęśliwa. Przebywając w czasie ponad czasami spotkałam tych, którzy brali udział w tym zadaniu. Cieszylismy się z naszego sukcesu i świętowaliśmy go w sobie nawzajem.  To zjawisko nazywam spiralą życia.

Jest też spirala powtarzająca sie tu i teraz. Zasady są dokladnei takie same - tak długo, jak dlugo nie zrealizuje się właściwie jakiegoś zadania, tak długo spotykają nas porażki. Są one coraz bardziej nieprzyjemne i wywołujące więcej frustracji. Wszechświat jest jak troskliwy przyjaciel, najpierw tylko kiwa palcem, potem daje kuksztańca, a jak to nie pomaga, wylewa na Ciebie przysłowiowe wiadro zimnej wody. Ten mechanizm służy temu, abyśmy zawrócili. To taka pała z zaliczenia. Trzeba zmienić kierunek myślenia i działania i zacząć jeszcze raz. I próbować tak długo, jak długo się nie będzie udawało. Takich zadań w ciągu całego życia każdy ma bardzo wiele. Wszystko to co łatwo udaje się zrealziować, to informacja, że podąża się we właściwym kierunku. Wszystko to co z trudem przychodzi bądź się nie udaje, jest informacją  STOP, zmień działanie.

Żyjemy więc w wielu spiralach doświadczania życia jednocześnie. Zarówno na poziomie terażniejszości, jak i wcześniejszych wydarzeń. Życie trwa caly czas, nieprzerwanie. Jesteśmy każdym i wszystkim.

Coehlo w "Bridzie" właśnie fantastycznie to opisał (jednym zdaniem!) -> "[...] powietrze dotykało każdą komórke jej ramienia". Oplatało i otulało. Jedność we Wszechświecie.

Odnośnie Coehlo słów kilka jeszcze

Po prostu MUSIAŁAM wczoraj wejśc do księgarni - i po prostu tak jak zazwyczaj, gdy włacza się w swoje działania Wszechświat, było pewne, że kupie książkę/książki stanowiące odpowiedź na moje wewnętrzne rozterki. I tak jak zawsze, stanełam obok pierwszego lepszego regału i pierwsze co zobaczyłam to jakies powieści o wampirach i w mojej głowie pojawiło się instynkotowne NIE dla horrorów, odwracam się a przede mną cała półka Coehlo. Biorę do ręki jedną po drugiej i właściwie wsyztskie chcę kupić na raz. Ale opamiętuję się i kupuję jedną. Pretekst na kolejeną zostawiłam sobie na dzisiaj :)

poniedziałek, 16 listopada 2009

Najważniejsze pytanie...

...i jeszcze trudniejsza odpowiedź:

"Mag obrzucił ją krótkim spojrzeniem: sprane dżinsy, podkoszulek i wyzywająca poza, którą przybierają nieśmiali właśnie wtedy, gdy nie powinni. "Mam dwa razy tyle lat co ona", pomyślał. A mimo to wiedział, że spotkał Drugą Połowę.
- Nazywam się Brida - ciągnęła. - Przepraszam, że się nie przedstawiłam. Tak długo czekałam na tę chwilę, że się okropnie denerwuję.
- Po co chcesz nauczyć się magii? - zapytał.
- Żeby znaleźć odpowiedź na pytania dotyczące życia. Żeby posiąść tajemną moc. I może po to, by móc przenosić się w przeszłość i poznać przyszłość.
Nie ona pierwsza przychodziła do niego z taką prośbą. Był czas, gdy uchodził za sławnego mistrza, uznanego przez Tradycję. Przyjmował wielu uczniów i wierzył, że świat się zmieni, jeśli jemu uda się zmienić tych, którzy go otaczali. Ale popełnił błąd. A Mistrzom Tradycji błędów popełniać nie wolno.
- Nie sądzisz, że jesteś za młoda?
- Mam dwadzieścia jeden lat - odparła Brida. - Byłabym za stara, gdybym zamierzała rozpocząć karierę baletową.
Mag dał jej znak, żeby poszła za nim. W milczeniu ruszyli przez las. "Jest ładna", pomyślał. W szybko chylącym się ku zachodowi słońcu cienie drzew stawały się coraz dłuższe. "Ale jestem od niej dwa razy starszy". A to, jak wiedział, z dużym prawdopodobieństwem wróży cierpienie.
Bridę denerwowało milczenie idącego obok mężczyzny, który nawet nie zareagował na jej słowa. Szli po wilgotnych, opadłych liściach. Ona również zauważyła wydłużające się cienie i szybko zapadający zmrok. Za chwilę będzie ciemno, a przecież nie mają latarki.
"Muszę mu zaufać - dodawała sobie odwagi. - Skoro zawierzyłam mu w kwestii magii, to muszę też uwierzyć, że przeprowadzi mnie bezpiecznie przez las".
Wydawało się, że Mag wędruje bez celu, raz po raz zmienia kierunek, chociaż żadna przeszkoda nie zagradza im drogi. Zataczali kręgi, mijali po wielekroć te same miejsca.
"Pewnie chce mnie sprawdzić". Była zdecydowana wytrzymać tę próbę, udawała sama przed sobą, że wszystko, nawet to bezsensowne kręcenie się w kółko, było czymś zupełnie normalnym.
Przyjechała z daleka i dużo sobie obiecywała po tym spotkaniu. Dublin leżał o 150 kilometrów stąd, a docierające do leżącej nieopodal wioski autobusy były stare, zdezelowane i kursowały o absurdalnych porach. Musiała wstać wcześnie i tłuc się jednym z nich przez trzy godziny, a potem rozpytać się o Maga w wiosce i wyjaśniać, czego chce od tego dziwnego człowieka. W końcu ktoś wskazał jej leśną okolicę, w której Mag zwykle przebywał za dnia. Nie omieszkał jej jednak ostrzec, że kiedyś próbował uwieść dziewczynę ze wsi. 
"Musi to być intrygujący człowiek", pomyślała. Teraz, kiedy ścieżka pięła się w górę, zapragnęła, żeby słońce jeszcze przez chwilę nie zachodziło. Bała się poślizgnąć na wilgotnym podłożu.
- Powiedz mi szczerze, czemu chcesz zgłębić tajniki magii?
Ucieszyła się, że przerwał ciszę. Powtórzyła tę samą odpowiedź.
Ale to mu nie wystarczyło.
- Może dlatego, że jest niezgłębiona i tajemnicza? Że zna odpowiedzi, które tylko nielicznym udaje się odkryć po latach poszukiwań? A może dlatego, że przywołuje romantyczną przeszłość?
Brida nic nie odrzekła. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Chciała, żeby znowu zamilkł, bo obawiała się, że jej odpowiedź nie przypadnie mu do gustu.
W końcu przemierzyli cały las i dotarli na szczyt wzgórza. Teren stał się skalisty, pozbawiony roślinności, nie było już ślisko i Brida bez trudu dotrzymywała Magowi kroku.
Wreszcie mężczyzna usiadł na szczycie i wskazał jej miejsce obok siebie.
- Byli tu już przed tobą inni - odezwał się. - Prosili, bym nauczył ich magii. Ale ja już nauczyłem wszystkiego, czego miałem nauczyć. Oddałem ludzkości to, co mi ofiarowała. Teraz chcę być sam, chodzić po górach, uprawiać rośliny i żyć w zgodzie Bogiem.
- To nieprawda - odpowiedziała dziewczyna.
- Co jest nieprawdą? - zapytał zaskoczony.
- Być może chce pan żyć w zgodzie z Bogiem, ale nieprawdą jest, że chce pan być sam.
Natychmiast pożałowała słów wypowiedzianych pod wpływem impulsu, ale było już za późno, by naprawić błąd. Może niektórzy lubią samotność? Może kobieta bardziej potrzebuje mężczyzny aniżeli mężczyzna kobiety?
Jednak w głosie Maga nie było rozdrażnienia, gdy znowu się odezwał.
- Zadam ci jedno pytanie. Odpowiedz mi szczerze. Jeśli odpowiesz zgodnie z prawdą, nauczę cię tego, o co prosisz. Ale jeśli skłamiesz, lepiej nigdy tu nie wracaj.
Brida odetchnęła z ulgą: to tylko pytanie, wystarczy na nie szczerze odpowiedzieć. Zawsze sądziła, że przyszłych uczniów mistrzowie wystawiają na o wiele trudniejsze próby.
Siedział na wprost niej. Oczy mu błyszczały.
- Załóżmy, że zacznę cię uczyć tego, co sam poznałem - zaczął, patrząc jej prosto w oczy - że ukażę ci równoległe światy, które nas otaczają, anioły, mądrość natury, tajniki Tradycji Słońca i Tradycji Księżyca. A ty pewnego dnia w drodze na zakupy, spotykasz na rogu ulicy mężczyznę swego życia.
"Ciekawe, jak go rozpoznam", pomyślała, ale nie odezwała się słowem, bo wyglądało na to, że pytanie będzie trudniejsze, niż się jej z początku wydawało.
- On uświadamia sobie to samo i podchodzi do ciebie. Zakochujecie się w sobie. Nadal uczysz się pod moim kierunkiem. Ja za dnia ukazuję ci mądrość Kosmosu, a nocą on uczy cię mądrości Miłości. Aż nadchodzi taki dzień, kiedy nie daje się tych dwóch mądrości pogodzić i musisz wybierać.

Mag zamilkł na chwilę. Jeszcze zanim zadał pytanie poczuł lęk, jaką usłyszy odpowiedź. Przybycie tej dziewczyny oznaczało koniec pewnego etapu w życiu ich obojga. Wiedział to, bo znał zwyczaje i zamysły mistrzów. Ona była mu tak samo potrzebna jak on jej. Ale najpierw musiała uczciwie odpowiedzieć mu na pytanie. To był jedyny warunek.
- Teraz odpowiedz mi z całą szczerością - odezwał się w końcu, zbierając się na odwagę. - Czy rzuciłabyś wszystko, czego się nauczyłaś, wszystkie możliwości i tajemnice, które ofiarowuje świat magii, dla mężczyzny swojego życia?
Brida odwróciła wzrok. Wokół rozpościerały się zalesione wzgórza. W dole w małej wiosce zaczynały zapalać się pierwsze światła, a z kominów sączył się dym - znak, że wkrótce rodziny spotkają się przy stole, by wspólnie zasiąść do kolacji. Tutejsi ludzie pracują uczciwie, żyją bogobojnie i starają się pomagać bliźnim, bo wiedzą, co to miłość. Ich życie ma sens, rozumieją wszystko, co dzieje się we wszechświecie, choć nigdy nie słyszeli o Tradycji Słońca ani o Tradycji Księżyca.
- Nie widzę sprzeczności pomiędzy poszukiwaniem a szczęściem - rzekła.
- Odpowiedz - patrzył jej prosto w oczy. - Rzuciłabyś wszystko dla tego człowieka?
Chciało jej się płakać. Nie chodziło o pytanie, tylko o wybór - jeden z najtrudniejszych, przed jakim człowiek w życiu staje. Wiele przedtem o tym myślała. Był czas, że nic na świecie nie było ważniejsze od miłości. Miała wielu chłopaków i każdego z nich na swój sposób kochała, a przynajmniej tak się jej wydawało, ale każda miłość nagle się kończyła. Ze wszystkiego, co poznała, miłość była najtrudniejsza. Teraz kochała kogoś, kto był niewiele od niej starszy, studiował fizykę i widział świat zupełnie inaczej niż ona. Jeszcze raz uwierzyła w miłość, zaufała uczuciu, ale przeżyła tyle rozczarowań, że nie była już pewna niczego. Mimo to, ta miłość była jej wielką nadzieją.
Omijała wzrokiem Maga. Jej spojrzenie błądziło po światełkach i dymiących kominach wioski. To poprzez miłość ludzie starali się zrozumieć wszechświat od zarania dziejów.
- Rzuciłabym wszystko - powiedziała w końcu."
Paulo Coelho, Brida - fragment

A TY co zrobisz w takiej sytuacji? Rzucisz wszystko dla tego człowieka?

piątek, 13 listopada 2009

Tybetańska Księga Umarłych

Inspirujące:

"kiedy się rodzisz, to płaczesz, a cały świat się raduje
kiedy umierasz, świat płacze,
ale ty możesz odnaleźć
wielkie wyzwolenie"

wtorek, 3 listopada 2009

Prawo przyciągania w praktyce

2 dni temu rozmawiałam ze swoim mężem, że koniecznie trzeba kupić Nat rajstopki, bo te co ma to są albo za małe albo tak już znoszone, że nie wypada ich nawet zakładać.
Wczoraj otrzymuję sms od swojej serdecznej koleżanki o treści "Chcesz rajstopki po Bartku?" :)
Oczywiście, że chcę!

poniedziałek, 2 listopada 2009

Po weekendzie

Im więcej myślę o cyklu szkoleniowym, który chcę prowadzić, tym fajniejsze mam myśli i coraz więcej materiału. Jak zrobiłąm listę istotnych zagadnień, które warto by omówić, wyszło dokładnie 72 punkty. A to dopiero pierwsza wersja listy zagadnień, pisana na szybko, spontanicznie z głowy, bez zastanawiania się. Tak więc jeśli chodzi o tematykę to zapowiada się ciekawie i niesztampowo. Co więcej, jak zaczęłam myśleć o szkoleniu, to w głowie zaczęła mi się pisać książka. I wtedy doznałam olśnienia - jakże by było fantastyczne, gdybym w styczniu wydała książkę. To takie symboliczne rozpoczęcie roku w zupełnie nowy sposób. Zrobiłabym coś dla siebie (spełniając swoje pieśmiennicze marzenia), a jednocześnie dla tych wszystkich osób, które chcą iść naprzód, rozwijać się duchowo i stawać coraz szczęśliwsze.

A marzenie miałam takie: w wieku 25 lat napisac pierwszą książkę a w wieku 30 lat drugą. Zatem licząc średnią w 2010 roku powinnam wydać 2 książki. czego serdecznie sobie życzę i wierzę, że wszechświat zrobi wszystko, aby mi w tym pomóc.

„...kiedy czegoś gorąco pragniesz cały wszechświat sprzyja potajemnie Twojemu pragnieniu.” Coelho
A zatem... do biegu... gotow... start! :)

czwartek, 29 października 2009

Postanowiłam wyjść przed szereg

Dokładnie tak - tyle razy już miałam wrażenie, że najwyższa pora zająć strategiczne miejsce i wyjść przed szereg, że nie mogę (a wręcz nie chcę) się mu dłużej opierać. W związku z tym postanowiłam przygotować cykl szkoleń stacjonarnych, ułatwiających uczestnikom wyzbycie się najgłębiej wgranych ukrytywch przekonań blokujących rozwój, a co za tym idzie szczęśliwe i satysfakcjonujące życie. 
Słowo się rzekło, więc czas zacząć działać. Pierwsze chcialabym zrobić już 28 listopada. Kolejne co 3-4 tygodnie.

środa, 28 października 2009

Ze starych zapisków

Dusze rodzą się w różnych stopniach zawansowania. Im wyższy wymiar, tym trudniej znaleźć duszę podobną do siebie. Stąd problemy z adaptacją, poniewaz obecnie jest najwięcej dusz z niskich poziomów.

Retrospekcje regresingowe

Lubię szukać w sobie przekonań, które później odnajduję wśród przebłysków  regresingowych. Dają mi one wiele do myślenia i sprawiają, że jakieś niewłaściwe przekonania, zostają w trybie natychmiastiowym  zrozumiane i uporządkowane.

Mam z ostatnich miesięcy takie dwa obrazy w sobie (Isztar z czerwca, Vivien z października):
  • Isztar - kobieta żydowskiego pochodzenia, lat ok. 25, stojąca w gruzach zburzonego miasta (Warszawa?). Smutna i zdruzgotana, ale nie tyle samymi okropienstwami wojny, co decyzją którą podjęła. Chcąc ratować dwójkę swoich dzieci przed zagładą, oddała je pod opiekę innej rodzinie. Uznała, że ona sama nie da rady ich ocalić, że nie jest wystarczająco dobra jako matka. Chwilę po tym, jak je oddała w opiekę, na budynek w którym były dzieci z nowymi opiekunami spadła bomba. Isztar stała jak skamieniała, jakby serce w niej stanęło. Nie wiem co sie potem z nią stało. Czy przeżyła wojnę, czy nie.

  • Vivien - początek XX wieku, duże tętniące życiem miasto, kobieta około 20-kilkuletnia, niezamężna, atrakcyjna, odważna, piękna, celebrytka swoich czasów, opisywana w żurnalach i dobrze widziana w towarzystwie. To życiorys oficjalny. Nieoficjalnie wraz z trzema innymi kobietami pracująca na zlecenie jakichś tajnych służb. Długie kręcone włosy w kolorze naturalnego blondu, drobna, szczupła.

    Dostała niespodziewane wezwanie by wraz z pozostałymi dziewczynami, stawić się na jakimś szczególnym przyjęciu czy  uroczystości w domu znanego prominenta. Jechały we trzy, prowadził kierowca (gruby, niski, ciemnowłosy). Czwartą koleżankę (niska, niepozorna brunetka o krótkich włosach) zabrały po drodze.

    Już na miejscu okazało się, że razem będą wzbudzać zbyt duże zainteresowanie i nie uda im się pozostać inognito. Rozdzielają się zatem i każda osobno porusza się po willi, by zobaczyć co to za podejrzana uroczystość.

    Vivien zostaje wciągnięta do wspólnego tańca w salonie, przez grupke mężczyzn i od razu orientuje się, że zarówno wyglądem, jak i sposobem tańca znacząco odbiega od tańczącej grupy. Udaje jej się wymknąć do ogrodu, po czym biegnie wokół budynku, by jak najszybciej dotrzeć do auta. Samochód stoi pusty. Nie widać kierowcy. Dostrzega jednak swoją koleżankę i wskazuje jej miejsce pasażera. Obu z nich udało się chyłkiem wymknąć. Vivien prowadzi, ale ma z tym duży pfroblem, bo auto cały czas "szale". Zatrzymują się i zamieniają miejscami po czym szybko ruszają. Koleżanka pyta "Co z nimi?", na co Vivien odpowiada "Muszą jakoś dać sobie radę".

    Po jakimś czasie (kilka godzin) obie są w hotelowym pokoju, który jest ich kryjówką. Vivien skulona siedzi w rogu, koleżanka (blondynka, o krótkich prostych blond włosach) stoi na środku pokoju. Zastanawiają się o co chodzi i z niepokojem czekają na swoje towarzyszki. W pewnym momencie  słychać, jak ktos próbuje wejśc do ich pokoju. Vivien błyskawicznie wchodzi i zamyka się w małej, pojedynczej szafie stojącej koło łóżka. Widzi, jak blondynka daje jej oczami znak, by się nei ruszała, po czym zostaje zastrzelona z pistelotetu posiadającego tlumik, przez 2 mężczyzn w beżowo-brązowych garniturach. Viwien pozostaje w szafie.

    Następnie (po znowu bliżej nieokreślonym czasie) do pokoju wchodzi kolejna osoba. To jedna z koleżanek. Ma na sobie jasnoróżową długą sukienkę, włosy w kolorze miodowego blondu. Jest roztrzęsiona. Nie ma żalu do dziewczyn, że uciekły, bo to standardowa procedura, że w sytuacji kryzysowej, każda miała ratować się sama i nie narażać życia innych. W każdym razie kobieta jest wściekła, że kierowca zniknął i zaczyna podejzrewać, że to była celowa ustawka, aby je zlikwidować. Przypomina sobie, że kierowca miał być zameldowany w tym samym hotelu w pokoju 33. Idzie do niego po schodach (jedno piętro wyżej), otwiera drzwi i widzi kierowcę siedzącego na krześle, tyłem do okna, bawiącego się pistoletem. Kobieta rozumie, że on będzie kolejną ofiarą. Dostrzega w pokoju 2 mężczyzn w bezowo-brązowych garniturach, którzy wstają by ją zastrzelić. Zdążyła wykrzyknąć "Nie uda się Wam tak łatwo" i przechyliła się na uchylnym oknie do tyłu. Chciała podczas obrotu okna złapać się o krawędź balutrady niższego piętra. Jednak jej się to nie udało i wypadła, zabijając się.

    Po znowu bliżej nieokreślonym czasie - ale raczej dotyczącym kilkunastu minut, Vivien ubrana w łachmany, wielką czapę, trzymając czarny zniszczony skórzany kufer, ucieka z hotelu. Powstrzymuje łez, by nie wzbudzać zainteresowania ludzi. Wie, że nie może sie odwrócić, bo sparwcy zamachu mogą cały czas być w pobliżu. Czuje smutek, że nie mogła nawet potrzymać za rękę zmarłej i się z nią pożegnać. Zdaje sobie sprawę, że kierowca też może nie żyć. Mimo to, chce go później odszukać oraz znaleźć jakieś dziecko (dziewczynkę ok. 6-7 lat). Nie wiem co sie potem z nią stało.

Joe Vitale i jego magia

Joe Vitale to z pozoru niepozorny człowieczek o dobrodusznej twarzy, sprawiający wrażenie skrępowanego szumem jaki wokół niego panuje, przy jednoczesnym wielkim zadowoleniu z tego. Skromny, spokojny, cierpliwy. A przede wszystkim magiczny.

Na pierwszym szkoleniu u Joe byłam w 2006 roku za sprawą Złotych Myśli - dostałam wejściówkę za brak zasług w pracy (bo za krótko jeszcze wtedy współpracowałam, by mieć jakiekolwiek zasługi :))
Dzień szkolenia, a konkretniej słowa które na nim słyszałam całkowicie zmieniły moje postrzeganie świata i wytyczyły mi kierunek życia, któremu z radością ulegam do dziś.

Niby nic nowego, czego bym nie wiedziała z książek się nie dowiedziałam, poza nabraniem wielkiej wewnętrznej pewności, że nie muszę, żyć tak jak inni znani mi ludzie, czyli pracować etatowo dla innych (czego serdecznie niecierpiałam, bo ciągle brakowało mi pieniędzy od pierwszego do pierwszego...) i wierzyć swojemu wewnętrznemu przekonaniu.

Przed szkoleniem z Joe po prostu czułam, że zawiesiłam się w jakims zaułku, z którego nie mogę się wydostać i tylko kręcę się w kółko, coraz bardziej tym zmęczona i sfrustrowana. Czułam, że życie jakie prowadziłam nie było dla mnie dobre. Ale mimo to, inne działania których próbowałam, nie przynosiły zamierzonych efektów. Zawsze coś szwankowało, mimo że byłam ekspertem do afirmowania pozytywnych myśli dla siebie i innych. Znałam wszystkie techniki, wedle których próbowałam dzień w dzień polepszać jakość swojego życia. Jednak efekty mimo to nie były takie, jak oczekiwałam.

Dopiero na szkoleniu Joe pojęłam czego brakowało - mnie i tysiącom innych osób, które tak, jak ja z uporem maniaka non stop afirmowały sobie swoją lepszą przyszłość, ale bez zadowalających rezultatów. Tym najistotniejszym czynnikiem, który wspomaga każde ludzkie działanie, jest głęboka, płynąca z wnętrza, akceptująca wiara w to, co ma się stać. Wiara, która powoduje, że myśli stają się realną rzeczywistością.

To był dla mnie przełom. Niby banalna sprawa - jak można oczekiwać pozytywnych rezultatów swoich działań, jeśli w 100% nie wierzy się w ich powodzenie? I wcale nie mam tu na myśli myślenia życzeniowego (typu "chcę wygrać w totka 1 mln zł), tylko głębokiej pewności, że to chce, by się zadziało, to o czym marzę się w 100% spełni. To takie proste :)

Dzisiaj, kilka dni po drugim seminarium Joe (również dzięki uprzejmości ekipy ze ZM) utrwaliłam, odświeżyłam i zrozumiałam, że nadal popełniam w niektórych elementach błędy, wynikające z braku wewnętrznego oczyszczenia się z wielu negatywnych przekonań, które powodują trwałe bariery na drodze do zrealizowania swpojego celu.

Taką barierę łatwo rozpoznać po tym, że w pewnym momencie człowiek zatrzymuje się na jakimś poziomie i nie może przejść dalej. Stoi w miejscu i się miota i zaczyna tracić wiarę. To taki moment, w którym warto oczyścić umysł z negatywnych myśli, zastanowić się które z naszych przekonań (świadomych lub nie) bojkotuje i sabotuje nasze wysiłki rozwojowe. Często jest to po prostu blokada wynikająca ze sprzecznych przekonań, np.
  • singiel, który nie potrafi znaleźć sobie partnera życiowego, mimo że bardzo tego pragnie, może nagle odkryć, że marzenia o wspólnym życiu z druga osobą, są blokowane przez przekonanie o tym, że małżeństwa są złe, że ślub to wymysł biurokraty, że płeć przeciwna to podgatunek, któremu powinno się stworzyć ZOO z bardzo wysokim płotem itd.

  • albo ktoś kto chce być obrzydliwie bogaty i ciągle marzy o wielkim bogactwie, które osiągnie, bez ustanku ma długi i nie potrafi związać końca z końcem, może uświadomic sobie, że ma wgrane w przeszłości blokujące stwierdzenie w stylu "pieniądze szczęścia nie dają", "tylko oszuści są bogaci", "bogactwo to sprawa diabła", itd.

Tak długo, jak długo dany człowiek, nie wyczyści czy nieuporządkuje w sobie sprzecznych, blokujących przekonań, tak długo rozwój będzie wstrzymany. Warto zwracać uwagę na takie sprawy w sytuacji rozgoryczenia czy frustracji i zadać sobie pytanie:
"co mnie naprawdę powstrzymuje przed osiągnięciem ..........?".

Każdy taki wyczyszczony pogląd uwalnia przepływ pozytywnej energii.
Zatem oczyszczajmy się z radością :)

PS Nawet kolory koszulkek i koraliki mamy podobne ;)

środa, 21 października 2009

To było do przewidzenia...

Piszę oczywiście o systematycznośąci w pisaniu, która właściwie przestała istnieć :)

Wszystko za sprawą mocnego przyspieszenia pozytywnych praw Wszechświata w stosunku do mnie. Podobno - money likes speed. Ja uważam, że po prostu życie lubi szybkość. Im szybsze zmiany, im więcej się szieje, od razu wiadoko, że jest się na właściwej drodze, że nie trzeba się zastanawiać co się robi słusznie, a co nie, bo świat daje to odczuć na każdym kroku. I chwała mu za to.

Stagnacja natomiast, tkwienie w jakimś punkcie życia, gdy zaczyna się uważać, że życie jest nudne, ciężkie, bez perspektyw oznacza ni mniej ni więcej, że najwyższa pora na zmiany. Na CAŁKOWIETE zmiany w przyjętym modelu życia, pogladach, osobach z którymi ma się kontakt czy pracy.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że trudno jest przeskoczyć ze stagnacji do działania w dodatku w tak radykalny sposób w jaki ja proponuję. Ale to tylko za sprawą dwóch czynników:
  •  po pierwsze trudno zmienić sposób funkcjonowania o 180 stopni z dni ana dzień
  • po drugie zmiana dotychczasowego stylu życie niesie za sobą wielki lęk o nieznana przyszlość.
Oba te punkty, są naturalne, bo oznaczają, że człowiek zdaje sobie sprawę z realiów życia.

Dlatego zamiast drastycznych zmian, warto zacząć od:
  •  uwierzenie (głębokiego, całym sobą), że jesteśmy na tym świecie po to, aby być szczęśliwymi,
  • powtarzać poniższą afirmację tak długo, aż zacznie się zauważac zmiany. czasem pojawiają się po tygodniu, a czasem po kilku meisiącach. Wszystko zależy od tego, jak głęboko zabrnęło się w ślepy zaułek. Im dalej, tym więcej czasu zajmie wygrzebywanie się. Ale to też przecież jest racjonalne :)

    Mam swoje miejsce na Ziemi, którego nie może zająć nikt inny. I misję do wypełnienia, której nie może wypełnić nikt inny. Przyciągam do siebie właściwe rozwiązania we wszelkich sprawach o których myślę. Jestem ludzkim magnesem przyciągającym do siebie wszysko to, co jest dla mnie dobre i właściwe. W moim życiu pojawia się dobro w postaci zdrowia, szczęścia i dostatku. Życzę wszelkiego dobra każdej osobie którą spotkałam w swoim życiu, ponieważ zapasy dobra i miłości są niewyczerpywalne.

wtorek, 15 września 2009

Zrobiam remanent swojego życia...

...i nie wyszło jakoś tak idealnie, jakbym chciała :)

Zawsze moim największym marzeniem - już od czasów szkoły średniej - była praca w domu, we własnym domu, rodzina typu 2 rodziców i 3 dzieci, ze 3 koty, 2 psy, dużo ciekawych podróży, i wiele własnych pieniędzy na koncie. I nic się w marzeniach od tamtej pory nie zmieniło.

1. praca w domu (+)
- No ok, pracuje w domu już 3 rok i bardzo sobię to chwalę. Nigdy więcej jakiegokolwiek biura. Jednak znienawidzone przeze mnie dojazdy (ok 2 godz. wyjęte z aktywności) do pracy etatowej przez 12 lat sprawiały, że mimo wszystko w nich odpoczywalam. Teraz jak kończę pracę, to od razu staję się mamą i gospodynią domową. Wystarczy, że otworze drzwi z pracowni, a już jestem w mieszkaniu. To wbrew pozorom bardziej męczące od dojazdów, bo nie zapewnia ani chwili wytchnienia. Po prostu z jednej pracy do drugiej :) Ale nie bedę narzekać - postanowiłam przenieść pracownię do innej części domu (przerabiam garaż w tym celu) więc siłą rzeczy będę musiała wstać i z domu wyjść, przejść całe 2,5 metra, otworzyć "biuro" i w nim pracować :)

2. własny dom (+/-)
No jest własny, ale decydowanie za ciasny, bo dzielony z osobami trzecimi i biurem. Wszystko na kupie. Doszłam do wniosku, ze im większa ciasnota, tym mniej można znaleźć. Po 2 latach przestało mnie dziwić, że wieczorem kupuje sok, wkładam do lodówki, a rano go nie ma :) I analogicznie do pozostałych przedmiotów. Gdybym miała określić, jak się u nas meiszka to powiedziałabym tak: metraż pokoju, jak z hotelu robotniczego, gęstość ludzi, jak tuż po wojnie w jednym pomieszczeniu, drzwi właściwie można by wywalić, bo ciągle ktoś wchodzi, a ktos inny wychodzi, więc stanowczo przeszkadzają, poziom hałasu w godzinach porannej kawy i tuż przed 17:00 nie do wytrzymania ;) A nowy dom nieustająco od lat się buduje. Prace budowlane w postaci zbierania wszelkich papierów rozpoczęliśmy w 2004 roku. I tak sobie już 5 lat budujemy, a końca nie widać...  Ale mam nadzieję, że w ramach rozpoczętej pięciolatki skończymy ten etap życia z sukcesem :)

3. rodzina typu 2 rodziców i 3 dzieci (+/-)
No więc... rodzice są. I jedno dziecko. Więc teraz poproszę o bliźniaki. Lubię rozwiązania typu 2 w 1 ;)

4. 3 koty, 2 psy (+/-)
Koty były, ale tak jak to z kotami bywa jedne zdechły, a inne wybraly wolność. Na dzień dzisiejszy mieszka z nami wielka masywna kocica Matyldzia i jeden pies (nie mój osobisty niestety). Ale po przeprowadzce, która w końcu kiedyś nastąpi (!) przygarniemy jeszce psa i kota. O ile kotów mogę posiadać ilość hurtową, bo to zwierzęta, które same sobą się zajmują i z głodu nigdy nie padną, tak przy psie pozostanę jednym.

5. Dużo ciekawych podróży (+/-)
Kiedyś było. Potem zaszłam w ciążę, a potem 2 lata zajmowałam się dzieckiem, rozwijałam firmę i nagle się obudziłam z chronicznym przemęczeniem na granicy wycieńczenia. Teraz wiem, że 3 podróże w roku to konieczność, aby w  szaleństwach codziennej krzątaniny zachować zdrowe zmysły. Zatem w planach najbliższych jest Rzym i Wisła. Albo w odwrotnej kolejności. Najważniejsze, że zostało to zaplanowane.
W tym roku udało nam się kilka razy wyjechać poza miasto, odwiedzić Tatry i po nich połazić (sukces tegoroczny - Świnica 2301 m.n.p.m.) oraz zahaczyć o naszą ukochaną Jastarnię W najbliższej przyszłości spadamy na kilka dni odpocząć do Radomia.

6. Wiele własnych pieniędzy na koncie (-)
No, co jak co, ale z tym to zawsze jest problem. Potrafię każdą ilość pieniędzy, jaką zarobię ulokować w jakiejś budżetowej dziurze domowej typu nowa lodówka, stomatolog, buty dla dziecka, nowy garnitur dla męża, kosmetyczka i inne bajery dla mnie :) Zatem czas chyba zapisać się do szkoły zarządzania finansami. Albo przynajmniej poczytać przydatne poradniki o oszczędzaniu. Albo conajmniej mieć własnego doradcę finansowego rozsądnie patrzącego na te kwestie ;)
W każdym razie moje "wiele" nadal jeszcze  przede mną.

Podsumowując:
  • 1 + ufff - całe jedno zadanie zrealizowane :)
  • 4 +/ - czyli pół na pół lub w trakcie; czyli nie najgorzej bo zadania przynajmniej zostały rozpoczetre.
  • 1 - hmmm, pozostają tylko pieniądze do załatwienia. Podobno dorbiazg, bo leżą na ulicy. Muszę zatem się po nie schylić ;)
No to idę rozmyślać na kyórej ulicy jest ich najwiecej :)

Bo mógł!

Od dawien dawna, a właściwie odkąd zaczęłam w miarę dojrzale myśleć, czyli pewnie od jakiegoś 16 roku życia nurtował mnie pewien problem dotyczący ludzkiej natury. Wiele czytałam, studiowałam, uczyłam się. Szukalam nairozmaitszych wytłumaczeń, by zrozumieć motywy postępowania ludzi. Szczególnie tych negatywnych. Do dziś wpadam w tę pulapkę - psychologa detektywa.

Wczoraj po raz kolejny obejrzałam film "8mm". Mam ten dar (być może dla innych przekleństwo), że po obejrzeniu jakiegoś filmu, nawet takiego który bardzo mnie poruszył, za parę miesięcy nie pamiętam już ani fabuły, ani poszczególnych scen, ani tym bardziej zakończenia. Po prostu mam amnezję filmową, która powoduje, że potrafię wielokrotnie odkrywać i zachwycać się danym filmem. Tak też było i wczoraj. Według słów mojego męża "8mm" oglądałam z dziewiczym zachwytem po raz trzeci :)

Być może po to jest ten mechanizm, by dokładnie zrozumieć przesłanie jakie niesie film. I po to trzeba go obejrzeć wystarczającą ilośc razy, by wreszcie pojąć w czym rzecz. I wczoraj dokładnie zrozumiałam. A właściwie przypomniałam sobie pewną mądrość ludową - proste wytłumaczenia są zawsze najlepsze. Nie warto doszukiwać się głębszych znaczeń w patologiach.

Ostatnie słowa głównego mordercy z filmu:
Spodziewałeś się potwora? Jestem George. Ale pewnie już wiesz. Nie pojmujesz tego? Nie ma wyjaśnienia. Nie za pewnię ci spokojnych snów. Nie bito mnie, nic takiego. Mama mnie nie skrzywdziła. Tata mnie nie zgwałcił. Jestem, jaki jestem. To wszystko! Nie ma tajemnicy. Robię to (zabijam), bo lubię. Poprostu. Chcę tego.

I słowa z wcześniejszej sekwencji - to dialog pomiędzy osobą, która organizowała (O) makabryczne widowiska, a detektywem (D), który szuka sprawcy morderstw filmowanych na żywo:

D - Chcę z rozumieć! Po co mu był ten film?
O - Po co?
D - Tak! Po co? Po co?! Po co mu film.. o ćwiartowaniu dziewczyny?
O - Bo mógł sobie na to pozwolić. Było go stać.



To jest właśnie kluczowa kwestia - BO MÓGŁ.
Nie chodzi wcale o finanse, tylko o wolność jaką mamy w sobie. O wolność pojmowaną w indywidualny sposób. O wolność rozumianą jako "róbta co chceta". I dotyczy to każdego organizmu na tej planecie -  i ludzi i zwierząt. To co możemy, to robimy. Inni robią nam niemile rzeczy, bo im na to pozwalamy. Więc mogą.  Zwyrodnialcy dokonują wstrętnych często spektakularnych czynów, bo mają inne pojęcie norm społecznych lub je ignorują, a prawo i organy ścigania są niedoskonałe. Więc mogą. Porządni obywatele dokonują wstrętnych czynów, w imię tradycji, kultury czy religii. Bo mogą.

Mają możliwości, by robić to co chcą.  Dlatego tak ważny jest każdy sprzeciw na zło, które pojawia się w naszej obecności. Czy to małe zło czy duże. Tutaj nie powinno się nawet robić rozróżnień - bo złe zachowania zawsze są krzywdzące. Nie można powiedzieć, że małe zło mniej boli. Ciebie może tak, ale kogoś innego zaboli bardziej. Nie ma i nigdy nie będzie ujednoliconej definicji zła i jego odczuwania.

Zatem jeśli życie opiera się na wolnej woli, to można starać się codziennie czynić dobro. Nie próbować nawet rozumieć zła. Po prostu należy przyjąć, że niektórzy robią złe rzeczy "bo mogą" i starać się im przeciwdzialać i powstrzymywać. Każdy indywidualny sprzeciw ma znaczenie.

poniedziałek, 7 września 2009

Patrz i kochaj

Prawdziwy przyjaciel to ktoś przy kim możesz być całkowicie wolnym, być sobą i czuć. Albo, nie czuć nic. Akceptuje wszystko cokolwiek odczuwasz w danej chwili. Na tym właśnie polega prawdziwa miłość – pozwolić komuś być tym kim naprawdę jest. Z wzajemnością.

piątek, 4 września 2009

Co ma beztroska do supermarketu?

Zastanawiam się, kiedy nadchodzi taki czas, że okres beztroski mija i zaczyna się świadomie wchodzić wcodzienność skoncentrowaną na takich przyziemnych sprawach, jak rachunki, kredyty, o bowiązki, z których nijak nie da się wymigać (np. dzieci :), w dodatku nie mając o tym pojęcia. Ta dorosłość, którą sobie sami bierzemy na głowy w postaci wielu zobowiązań, czasami zaczyna przytłaczać i mamy skłoność do popadania w różnego rodzaju frustacje.

Kiedyś też tak się czułam i rozumowałam. Ale potem wpadła mi w ręce fantastyczna książka, dzięki której zrozumiałam, że wielość wszelakich zobowiązań czy duża liczba rachunków oznacza tylko tyle, że mamy możliwości do tego by wszystkiemu podołać. Że w swojej drodze życiowej jesteśmy w momencie, gdzie można i wręcz trzeba osiągnąć jeszcze więcej. Że mamy na to wpływ i możemy dowolnie modelować swoje życie, by ulepić je takim jakim chcemy, aby było.

Wiem, że wiele osób może nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że "wszystko to co mamy sami sobie zawdzięczamy", ale dokładnie tak jest - zarówno w tych pozytywnych i negatywnych sprawach. To, że świadomie nie mamy intencji, by samemu sobie czynić źle, wcale nie oznacza, że z jakiegoś powodu podświadomie tego nie robimy. Tych powodów może być wiele - mogą to być zakorzenione wzorce z dzieciństwa, czy nabyte w młodości przekonania. Ale tym co je łączy, jest ich wpływ na nasze życie.

Kiedyś usłyszałam świetną metaforę - aby potraktować siebie, jak klienta, a swoje życie, jak koszyk zakupowy z supermarketu, wypchany po brzegi różnymi produktami. I zanim dojdzie się do kasy i zapłaci warto najpierw zastanowić się czy aby na pewno wszystkie te produkty są wybrane dla Ciebie. Czy kupując ketchup firmy X, kupujesz go bo faktycznie lubisz, czy dlatego, że reklama na Ciebie wplynęła, a może dlatego, że ktoś Ci powiedział, że to najlepszy ketchup, a Ty w to uwierzyłeś. Zacznij wyjmować, ze swojego koszyka wszysto to co nie jest w 100% Twoje, a znalazło się tam z powodu wpływu innych osób, nacisku mediów czy środowiska.

Wracając do Twojego prawdziewgo życia - zobacz co naprawdę zostanie w Twoim koszyku, gdy odrzucisz z niego wpływy innych, poglądy innych, nakazy innych. To co zobaczysz, to będzie Twoja naga istota. Ty prawdziwy. Bezbronny, bez otoczenia wszystkich niepotrzebnych gadżetów.

Czy jesteś gotowy spotkać się z samym sobą?

Dlaczego o tym piszę w piątek? - bo weekend to taki czas oddechu, gdzie po 5-dniowej krzątaninie wokół codziennych spraw, jest chwila czasu na zadumę nad sobą i swoim życiem. I czasami  bilans z tych przemyśleń nie wychodzi dodatni. I gdy zaczniesz myśleć negatywnie o swoich dokonaniach, pozwól sobie poznać siebie prawdziewgo. Sam przed sobą odrzuć wszystkie swoje pancerze i zobacz kim naprawdę jesteś. A jestem pewna, że ujrzysz dobrą, szczerą i autentyczną istotę, ktorą od razu pokochasz i będziesz chcieć o nia dbać, jak o kogoś najbardziej cennego na świecie. Tylko w pełni siebie akceptując możesz dalej żyć, ponownie czując beztroskę, bo przecież nie ma się czym martwić. Jeśli szczerze kochasz i akceptujesz siebie, to stajesz się naturalnie szczęśliwy. Nic Cię wtedy nie przytłacza. Każde zdarzenie życiowe obrócisz w pozytywne doświadczenie.

I tego serdecznie życzę każdemu człowiekowi. I sobie też ;)

czwartek, 3 września 2009

A jutro.... znowu piątek ;)

Kolejny aktywny dzień za mną. A właściwie prawie tydzień, bo jutro piątek czyli zaczątek weekendu. Posdtanowiłam już dawno, że w weekendy i wieczorami nie pracuję, bo taki morderczy tryb zycia wykańczał mnie jednak. Ale dla pracoholików mojego typu taka zasada działa tylko i wyłącznie wtedy, jak ktoś mnie przywiąże do kaloryfera w igloo na biegunie...

Tak czy siak w żaden weekend pracować już nie będę (no chyba, ze nastąpi wielki światowy kataklizm absolutnie wymagający mojej obecności) . Prosiłam nawet przyjaciółkę, że jak tylko usłyszy, że coś chcę robić w weekend, to ma mi po porstu dać w czachę czymś twardym :) I tak długo, aż sobie przypomnę zasadę o niepracowaniu, ktorą sama ustanowiłam.

Ale ponieważ w weekend nie pracuję, to właśnie już jutro, w piatek ruszy specjalna, ulepszona wersja IPZO z materiałami nagranymi na mp3 :)

Po stworzeniu metodami domowymi ekursu 21 kroków do udanej komunikacji zachwyciło mnie nagrywanie materiałów i teraz popadłam w amok nagrywania profesjonalnych mp3 z czytanym tekstem lektora i podkładem muzycznym w tle i w ogóle tak super PROfesjonalnie przygotowanych materiałów.

W ZPP z kolei  tyle się dzieje, że nie sposób nadążyć nawet mnie... tej która ten wielki szum w PP robi ;) Ale nic to. Jak dzieje się dużo, to dobrze. Rozwój jest zawsze o niebo lepszy od stagnacji.

Jak to się wszystko szybko zmienia...

Wczoraj po bieganinie po różnych serwisach społecznościowych, elearningowych oraz stronach przyjaciół dotarło do mnie, jak bardzo internet zmienił swoje oblicze, jak to się wszystko rozrosło. Takim szybkim skojarzeniem dla mnie był rozwój telewizji - kiedyś w zamierzchłych czasach był 1 program telewizji polskiej i szczęśliwi posiadacze odbiorników telewizyjnych wraz ze sproszonymi gośćmi zasiadali wokół niego  i oglądali nadawany program. Potem doszedł program drugi i telewizja regionalna. I nastała stagnacja. Ale tez każdy miał tę samą wiedzę i wyobrażenie o otaczającym świecie, bo oglądał to samo. Z konieczności czy też z braku innych opcji. W między czasie pojawiły się kasety video cały naród zaczął masowo wypożyczać filmy video. Potem pojawiły się telewizje komercyjne, kablówki i się zaczęło.... W tej chwili ilość dostępnych programów jest wyjątkowo duża i szanse, że ktoś ogląda te same chociażby programy informacyjne są mniejsze, niż w dobie Dziennika Telewizyjnego.

Tę sama drogę rozwoju przeszedł w Polsce internet. Obecna różnorodność miejsc do odwiedzenia jest imponująco duża. Nie sposób być na bieżąco we wszystkim. I to jest bardzo dobra wiadomośc, dla wszystkich którzy chcą mieć swoją enklawę w internecie, bo wielka różnorodność tematów i miejsc powoduje naturalne powstawanie specjalizacyjnych niszy. O ile kiedyś niszą był temat np. e-biznesu, tak teraz niszą może być maleńki wycinek tego tematu, skoncentrowany wyłącznie na 1 metodzie działnia. Analogicznie zadziała to w każdej innej dziedzinie.

To oznacza, że ilość nowych ekspertów w wąskich mocno wyspecjalizowanych dziedzinach będzie wzrastać. A im szybciej tym lepiej, bo to zapewnia rozwój wszytskim zainteresowanym stronom :)

środa, 2 września 2009

Nie jestem typem blogera...

...a to oznacza, że trudno będzie się połapać w chaotycznie rozrzucanych czasowo wpisach, jak również ich treści ;) Ale co zrobić, taki już mój urok osobisty :)
 
Widget