piątek, 27 listopada 2009

Czas pracy dla opornych

To, że jestem pracoholikiem nikogo już nie dziwi. A najmniej mnie samą, ale... dopiero od wczoraj. Zanim napiszę dokładnie o co chodzi, wrócę do mojego ulubionego tematu, jakim jest niszczenie starych, wgrywanych latami przekonań. Przekonania te mogą dotyczyć każdej absolutnie dowolnej cechy danej osoby.

W filmie, który wczoraj oglądałam "Millenium, mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" główna bohaterka robi wszystko, by być wierną swojej zasadzie "nigdy się nie zakochiwać", ze względu na krzywdy jakich doznała od swojego ojca ona sama, jak również jej matka.  Nieważne, że spotyka "właściwego" faceta, pozbawionego złych intencji, nie zadającego zbędnych pytań, akceptującego jej poglądy. Nie mogąc wyzbyć się zakotwiczonego przekonania, po prostu odchodzi. Pozbawia siebie szansy na ubranie w nową jakość swojego życia.

Każdy człowiek staje wielokrotnie w ciągu swojego życia przed takimi dylematami - zmienić pogląd czy być im wiernym? Co jest lepsze - trwanie w znanym schemacie, w którym wiadomo co się wydarzy (np. zawsze trafiam na niewłaściwych facetów", "ludzie w z którymi pracuje zawsze są wredni", "będę beznadziejnym ojcem", itd.) czy zaryzykować i zmienić schemat na taki, jakim chciałoby się go widzieć.

Niezależnie od decyzji, którą się podejmie, problem ze schematami jest taki, że najpierw trzeba je zauważyć.
I to jest dopiero niezwykłe, bo tak długo, jak długo dany człowiek nie jest gotowy, by zauważyć swój schemat, po prostu go nie zauważy. Nawet, gdy wiele osób w różny sposób będzie zwracać mu na to uwagę. Po prostu ślepota mentalna. NIC nie jest w stanie ujawnić schematu, dopóki człowiek, nie będzie gotów na to by go zauważyć czy usłyszeć.

Powody tego, że schematy są tak mocno wgrane w nasz zespół zachowań, wynika z mocnego oddziaływania osób dla nas ważnych, na te obszary psychiki, ktore uważamy za najważniejsze. Im mocniejsze oddziaływanie, tym większa fiksacja schematu zachowania.

Nie wiem co konkretnie aktywuje początek niszczenia schematów - w sensie jaki bodziec musi zadziałać, aby dany schemat był przez naszą psychike wzięty do ponownej obróbki, bo to jest indywidualna oddziaływanie dla każdego człowieka. W moim przypadku (dla każdego ze schematów) jest wyrażenie zgody na dokonanie się zmian. Mówiąc wprost odpuszczenie danego tematu. Im więcej się odpuszcza, tym więcej schematów zostaje uwolnionych. Można to porównać do latwca - póki jest trzymany przez kogoś na lince, tak długo jest związany ze swoim właścicielem. Właściciel zaś, męczy się biegając i szukając właściwych ustawień latawca, by wiatr mógł wykonać swoją robotę, a latawiec pieknie latać. W ten sposób 3 podmioty są zaangażowane w trwający proces. Dopiero puszczenie latwca wolno, powoduje jego piękny, wolny lot, w którym dobrowolnie pomaga mu wiatr. Właściel zaś latawca dopiero teraz może zacząć cieszyć się lotem latawca, bo dopiero teraz jest wolny od troski, mającej na celu zapewnienie latawcowi optymalnych warunków do latania. Dopiero teraz może dostrzec jego piękno. Odpuszczając, uwalniamy się od ograniczeń.

Ale oczywiście jest pewien haczyk - to uwalnianie się wcale nie ma miejsca na poziomie świadomym, ale nieświadomym czy podświadomym. I tutaj dopiero zaczyna się cała trudność, bo nawet jeśli dana osoba uświadomi sobie na poziomie racjonalnego myślenia, że jej własne zachowanie, jest skierowane przeciwko niej samej, nie oznacza to, że przestanie je wykonywać.  Zaczyna się taki dualizm psychiczny - świadome przekoanie o złych skutkach danego działania, stojące w opozycji do wgranego przekonania, bazującego na emocjach i uczuciach. Tak długo, jak nowe przekonanie nie zakorzeni się na stałe w świadomości, tak długo nie będzie możliwe dokonanie zmiany.

Z tego właśnie powodu, uważam pracę nad sobą i własny rozwój osobisty, za nadrzędne zadanie na całe życie.  Uwolnienie jednego schematu, powoduje przejście do kolejnego. I tak nieskończoną ilość razy - różną dla każdego z ludzi.

Wracając do mnie... Zostałam wychowana w kulcie pracy i nadal się z nim utożsamiam. Żeby było śmieszniej swoją przygodę z łamaniem tego poglądu rozpoczęłam kilka miesięcy temu od filmu "Królestwo niebieskie" i cytatu, jakie w kuźni głównego bohatera wisiał na ścianie "Czymże jest człowiek, który nie umie ulepszyć świata?", co więcej idealnie wpasowujący się w filozofię Opus Dei :) Zatem religijne przesłania rozpoczęły w moim umyśle, proces dokonywania się zmiany ilości czasu pracy. Oczywiście na poziomie nieświadomym.  Potem słyszałam informacje od znajomych "nie ważne ile czasu będziesz pracować, ważne są efekty Twojego działania", ale i tak tkwiłam w wielogodzinnym czasie pracowania. Co więcej na własną prośbę, bo nikt mnie przecież do tego nie zmuszał.

Już jako dziecko słyszałam wypowiedzi osób z najbliższego otoczenia o moim dziadku, który był tytanem pracy. Miał warsztat robiący części do motocykli, dwa sklepy w centrum, uczył w szkole dla chłopców, przygotowującej ich do posiadania praktycznego zawodu. Dziadek był tak zapracowany, że nie mial czasu na nic. Pracował, aby jego rodzina miała jak najlepiej. Wysyłał żonę i córkę do teatru, opery i zapewniał im inne rozrywki, ale sam siedział w warsztacie i ulepszał swoje produkty. W tamtych odległych czasach teatr nie był ogólno-dostępną rozrywką, nielicznych było stać, by pójśc na spektakl. Córka dziadka, czyli moja ciotka, przejęła po nim pałeczkę. Pracowała po 14 godzin jako stomatolog w swoim gabinecie. Zarówno dziadek, jak i ciotka byli powszechnie szanowani, czy mówiąc ówczesnym językiem "uważani".  Oczywiście praca dawała im wynagrodzenie, mogli pozwolić sobie na różne aspekty cieszenia się efektami swojej pracy, ale... tylko w tych maluteńkich chwilkach, gdy mięli na to odrobinę czasu. Jednak do kanonu legend rodzinnych weszło przekonanie, że tak wygląda godne życie. Moja mama na tej podstawie karmiła mnie przekonaniami, że dzięki wielogodzinnej pracy, ludzie zaczynają szanować człowieka i się z nim liczyć (abstrahując od korzyści finansowych). Jako przykład podawała mi oczywiście dziadka i ciotkę, ale również swoją serdeczną przyjaciółkę, która po 14 godzin pracuje w swoim gabinecie, i jeszcze ma chęć i czas pracować charytatywnie. W dodatku mamay przyjaciółka była i jest najsympatyczniejszą osoba, jaką zdarzyło mi się spotkać w swoim życiu. Zawsze ciepła, uśmiechnięta, majaca dla mnie czekoladki albo inne drobiazgi. Chciałam być taka wspaniała, jak ona. W między czasie dość duze wrażenie wywarła na mnie książka "Przeminęło z wiatrem", gdzie mimo wielu przeciwności losu, Scarlet potrafiła zadbać o siebie i swoją rodzinę finansowo. Wtedy nieświadomie wgrałam sobie kolejny schemat, jakże pasujący do tej filozofii - "moja rodzina nigdy nie będzie głodna". Tak odbył się proces aktywizacji schematu - trwał jakieś 12 pierwszych lat mojego życia. Potem była już tylko realizacja schematu - dodatkowe zajęcia po szkole, dodatkowe prace by mieć więcej kieszonkowego, dodatkowe działania społeczne, dodatkowy kierunek studiów (bo jeden to stanowczo za mało), zero wakacji, bo zawsze są ważniejsze sprawy, zero kupowania sobie czegokolwiek dla przyjemności (wszystko musialo mieć praktyczny powód), myślenie kategoriami "jestem minimalistką, więc nie potrzebuję wiele", itd. Realizacja schematu to kolejne 20 lat...

Co z tego, że całe życie chciałam być niezależna finansowo i czytałam tomiska książek o bogaceniu się. Przecież miałam wgrany pułap minimalistycznej osoby zacharowującej się dzień w dzień, by mieć na jedzenie dla rodziny. Nie na jacht i wyprawy dalekomorskie, ale na jedzenie. No i jak to się ma do obrazu stylu życia chociażby bogatych ludzi z "Dynastii"? :) Absolutnie nijak.

Smutne? Ale jakże prawdziwe. Co więcej każdy człowiek przechodzi identyczną drogę, różnicują nas tylko tematyki wgranych schematów i metody ich realizacji. Poświęcamy swoje życia, by realizować cudze przekonania. Unieszczęśliwiamy się nie wiedząc o tym. Więc, jak tylko zobaczysz jakiś schemat, to prześledź go na zasadzie "po nitce do kłębka" i koniecznie go zlustruj. Nie ma innej drogi do osobistej wolności.

Ja już wiem, że nie ma powodu, abym tak dużo pracowała. Lepiej skupiać się na ideach i cieszyć swoim życiem. Amen ;)

środa, 18 listopada 2009

Co łączy Ego i Jajo w psychologii?

Co to jest Ego wie już obecnie nawet 5- latek. Przeważnie od rodziców, którzy mówią o nim per Ty Mały Egoisto :) Gdybym miała narysować jak wzgląda Ego, wyglądało by obo jak przecięte na pół jajko - jedna część to Ty, a druga część to Twój Partner/Rodzic/Ktoś-trzeci.


 Zdaję sobie sprawę, że zabrzmieć mogło to co najmniej dziwnie, bo jak moje Ego, może być również czyimś :) a w ogóle co za wariacki pomysł by porównywać je do kurzego jajka ;) Ten pogląd wynika z tego, że osoby, które nas otaczają budują nasze mniemanie o sobie samym. W dużej mierze to co sądzą o nas inni, powoduje, że nabieramy takich czy innych przekonań o sobie i świecie. Nasz świat. Chodzi o to, że nasze Ego w fazie początkowej jest małe, niewinne i uzależnione od opinii innych. Z czasem dzięki tym innym nabieramy siły i wiary w jedne swoje umiejętności (pod wpływem komplementów), a wątpimy w inne (pod wpływem krytyki) . I przeważnie tej krytyki jest więcej.


 Przez takie negatywne oddziaływanie, to co w nas dobre, czyste i niewinne, zanika. Tak jak na tym zdjęciu - najważniejsza część jaja wypływa ze skorupki, i rozpływa się w dowolnym kierunku , pozostawiając skorupkę pustą, pozbawioną głównego znaczenia jakim było chronienie zawartości, wysychającą, niszczejącą. Bez życia.

Człowiek niejako rozdziela się pomiędzy tym kim jest, a tym kim chciałby być, a tym jak go widzą inni. W takiej sytuacji trudno się odnaleźć. Trudno zweryfikować swoją tożsamość, znaleźć sobie właściwe miejsce w życiu. To prowadzi zarówno do skonfliktowania się ze sobą, jak i z otaczającym światem. Bo właściwie, gdzie się wtedy człowiek zaczyna a kończy - w tym co pozostało, czy tym co wypłynęło? Co jest jego integralną częścią tak naprawdę? Wyobrażenia?


Wtedy taka skorupka, czyli człowiek rozbity wbrew swej woli, zaczyna budować wokół swojej skorupki, mur ochronny. Czyli niejako jeden mur ochronny, osłaniamy drugim. Zdecydowanie mocniejszym. I tu znowu wkracza do akcji Ego. Bo skoro stajemy na pozycjach obronnych, chroniących, defensywnych, to znaczy, że czujemy, że atak nadejdzie i chcemy być na niego przygotowani. Potrzebujemy tarczy. Czyli zamiast się zwrócić do drugiego człowieka twarzą, stajemy do niego plecami. Na samym początku znajomości jesteśmy już nastawieni wojowniczo. Wtedy właśnie mają miejsce wszystkie kłótnie, awantury, brak wzajemnego zrozumienia, bo obie strony są biernymi wojownikami. Oczekują na atak, mając utrwalone z przeszlości skuteczne metody obrony (wycofanie, agresja, zaprzeczanie, rozmycie odpowiedzialności i wiele innych).

W sytuacji, w której obie strony nastawione są na walkę (świadomie lub częściej nieświadomie), dojście do porozumienia będzie trudne lub wręcz niemożliwe. Niestety w ten sposób żyje wielu ludzi.

A przecież człowiek żyje po to, by być szczęśliwym, rozwijać się, cieszyć życiem, poznawać ludzi i dzięki temu wzbogacać swoje wnętrzne. Dwoje ludzi ma za zadanie stworzyć kolejne życie. Życie, które również ma być szczęśliwe. Po co stwarzać smutne dzieci, ktore zamienią się w kolejne pokolenie smutnych dorosłych.

Wbrew pozorom każdy z nas ma wpływ na to jak ukształtują się losy innych ludzi i to nie etylko naszych dzieci, ale całego społeczeństwa. Jeśli tylko co 10-a osoba zacznie się doskonalić w rozwoju duchowym, naprawiać swoje popsute mechanizmy psychiczne, rozwijać w sobie prawdziwego siebie, to już daje 10% całego społeczeństwa. I te 10% ludzi może stwoprzyć kolejnych ludzi, którzy będą zaopiekowani, kochani bez toksycznych uwarunkowań, szczęśliwi. Ale wychować szczęśliwe dzieci mogą tylko ludzie szczęśliwi. Dlatego właśnie tak ważne jest, aby zmienianie świata i innych ludzi, zacząć od siebie. Po to by zabliźnić się ze swoją drugą połówką. Nie warto pomstować na złych ludzi, czy mieć żal do rodziców. To strata czasu, przez którą dobre myśli o Tobie i Twoim świecie nie będą miały kiedy wykiełkować. Poza tym nie masz już na to wpływu, zło zdarzyło się w pzreszłości. Teraz jest już tylko teraźniejszość.
Od każdego z nas zależy czy tak zaprojektujemy naszą teraźniejszość, by stworzyla nam szczęśliwą przyszłość.

wtorek, 17 listopada 2009

9 darów

Już dawno zetknęłam się z grupą prtestantów, którzy powoływali sie często na I lIst św. Pawła do Koryntian, ale oczywiście nigdy nie udało im się przekonac mnei na tyle, abym go przeczytała. Ale Coehlo się to udało ;) Wystarczyło, że napisał, że list ten zawiera wyjasnienei 9 darów, jakie człowiek może otrzymać w swoim życiu i nie był uprzejmy opisac jakie. Więc chcąc nie chcąc wyjęłam Biblię Tysiąclecia, przekartkowałam i oto co znalazłam:
  • "Jednemu dany jest przez Ducha dar mądrości słowa, drugiemu umiejętność poznawania według tego samego Ducha, innemu jeszcze dar wiary w tymże Duchu, innemu łaska uzdrawiania w jednym Duchu, innemu dar czynienia cudów, innemu proroctwo, innemu rozpoznawanie duchów, innemu dar języków i wreszcie innemu łaska tłumaczenia języków."
I tak teraz się zastanawiam jaki jest mój dar w tym ujęciu (z nadzieją na dar słowa :).
Polecam też Hymn o miłości z tegoż listu :)

Spirale

Miałam jakiś czas temu sen o tym, że pojawiam się na Ziemi wielokrotnie. W różnych czasach. Ale zawsze mam taką samą misję do spełnienia. I nie udaje mi się. Więc odradzam się na nowo, czy to jako ta sama postać czy jako inna (raz myśłiwy, raz zwierzyna :))  i kontynuuję wypełnienie swojej misji życiowej. Zmieniają się budynki, miejsca, ale scenariusz wydarzeń jest zawsze taki sam. Osoby pozostają te same - tylko zamieniają się rolami. Przeważnie jest to ok. 9 osób. Nie zapomnę sceny, podczas której wiedziałam, że za moment zostanę zamordowana i cieszyłam się na myśl o tym, i byłam wdzięczna oprawcy za to, że pozbawi mnie życia. Zdaję sobie sprawę, jak to brzmi. Ale wtedy we śnie, czułam wielką radość że zaraz umrę, a jednocześnie wdzięczność do człowieka, który do mnei stzrelał. Wdzięcznośc zaś wypływała z faktu, że dzięki niemu nie będę musiala długo zyć i szybko odrodze się na nowo, by kontynuować swoje zadanie i szybciej przejść w stan oświecenia. Czasem, gdy kogoś brakuje okazuje się, że wypełnił swoją misje i poszedł dalej. Pamiętam że i mnie udało się w końcu wypełnić zadanie. Byłam bardzo szczęśliwa. Przebywając w czasie ponad czasami spotkałam tych, którzy brali udział w tym zadaniu. Cieszylismy się z naszego sukcesu i świętowaliśmy go w sobie nawzajem.  To zjawisko nazywam spiralą życia.

Jest też spirala powtarzająca sie tu i teraz. Zasady są dokladnei takie same - tak długo, jak dlugo nie zrealizuje się właściwie jakiegoś zadania, tak długo spotykają nas porażki. Są one coraz bardziej nieprzyjemne i wywołujące więcej frustracji. Wszechświat jest jak troskliwy przyjaciel, najpierw tylko kiwa palcem, potem daje kuksztańca, a jak to nie pomaga, wylewa na Ciebie przysłowiowe wiadro zimnej wody. Ten mechanizm służy temu, abyśmy zawrócili. To taka pała z zaliczenia. Trzeba zmienić kierunek myślenia i działania i zacząć jeszcze raz. I próbować tak długo, jak długo się nie będzie udawało. Takich zadań w ciągu całego życia każdy ma bardzo wiele. Wszystko to co łatwo udaje się zrealziować, to informacja, że podąża się we właściwym kierunku. Wszystko to co z trudem przychodzi bądź się nie udaje, jest informacją  STOP, zmień działanie.

Żyjemy więc w wielu spiralach doświadczania życia jednocześnie. Zarówno na poziomie terażniejszości, jak i wcześniejszych wydarzeń. Życie trwa caly czas, nieprzerwanie. Jesteśmy każdym i wszystkim.

Coehlo w "Bridzie" właśnie fantastycznie to opisał (jednym zdaniem!) -> "[...] powietrze dotykało każdą komórke jej ramienia". Oplatało i otulało. Jedność we Wszechświecie.

Odnośnie Coehlo słów kilka jeszcze

Po prostu MUSIAŁAM wczoraj wejśc do księgarni - i po prostu tak jak zazwyczaj, gdy włacza się w swoje działania Wszechświat, było pewne, że kupie książkę/książki stanowiące odpowiedź na moje wewnętrzne rozterki. I tak jak zawsze, stanełam obok pierwszego lepszego regału i pierwsze co zobaczyłam to jakies powieści o wampirach i w mojej głowie pojawiło się instynkotowne NIE dla horrorów, odwracam się a przede mną cała półka Coehlo. Biorę do ręki jedną po drugiej i właściwie wsyztskie chcę kupić na raz. Ale opamiętuję się i kupuję jedną. Pretekst na kolejeną zostawiłam sobie na dzisiaj :)

poniedziałek, 16 listopada 2009

Najważniejsze pytanie...

...i jeszcze trudniejsza odpowiedź:

"Mag obrzucił ją krótkim spojrzeniem: sprane dżinsy, podkoszulek i wyzywająca poza, którą przybierają nieśmiali właśnie wtedy, gdy nie powinni. "Mam dwa razy tyle lat co ona", pomyślał. A mimo to wiedział, że spotkał Drugą Połowę.
- Nazywam się Brida - ciągnęła. - Przepraszam, że się nie przedstawiłam. Tak długo czekałam na tę chwilę, że się okropnie denerwuję.
- Po co chcesz nauczyć się magii? - zapytał.
- Żeby znaleźć odpowiedź na pytania dotyczące życia. Żeby posiąść tajemną moc. I może po to, by móc przenosić się w przeszłość i poznać przyszłość.
Nie ona pierwsza przychodziła do niego z taką prośbą. Był czas, gdy uchodził za sławnego mistrza, uznanego przez Tradycję. Przyjmował wielu uczniów i wierzył, że świat się zmieni, jeśli jemu uda się zmienić tych, którzy go otaczali. Ale popełnił błąd. A Mistrzom Tradycji błędów popełniać nie wolno.
- Nie sądzisz, że jesteś za młoda?
- Mam dwadzieścia jeden lat - odparła Brida. - Byłabym za stara, gdybym zamierzała rozpocząć karierę baletową.
Mag dał jej znak, żeby poszła za nim. W milczeniu ruszyli przez las. "Jest ładna", pomyślał. W szybko chylącym się ku zachodowi słońcu cienie drzew stawały się coraz dłuższe. "Ale jestem od niej dwa razy starszy". A to, jak wiedział, z dużym prawdopodobieństwem wróży cierpienie.
Bridę denerwowało milczenie idącego obok mężczyzny, który nawet nie zareagował na jej słowa. Szli po wilgotnych, opadłych liściach. Ona również zauważyła wydłużające się cienie i szybko zapadający zmrok. Za chwilę będzie ciemno, a przecież nie mają latarki.
"Muszę mu zaufać - dodawała sobie odwagi. - Skoro zawierzyłam mu w kwestii magii, to muszę też uwierzyć, że przeprowadzi mnie bezpiecznie przez las".
Wydawało się, że Mag wędruje bez celu, raz po raz zmienia kierunek, chociaż żadna przeszkoda nie zagradza im drogi. Zataczali kręgi, mijali po wielekroć te same miejsca.
"Pewnie chce mnie sprawdzić". Była zdecydowana wytrzymać tę próbę, udawała sama przed sobą, że wszystko, nawet to bezsensowne kręcenie się w kółko, było czymś zupełnie normalnym.
Przyjechała z daleka i dużo sobie obiecywała po tym spotkaniu. Dublin leżał o 150 kilometrów stąd, a docierające do leżącej nieopodal wioski autobusy były stare, zdezelowane i kursowały o absurdalnych porach. Musiała wstać wcześnie i tłuc się jednym z nich przez trzy godziny, a potem rozpytać się o Maga w wiosce i wyjaśniać, czego chce od tego dziwnego człowieka. W końcu ktoś wskazał jej leśną okolicę, w której Mag zwykle przebywał za dnia. Nie omieszkał jej jednak ostrzec, że kiedyś próbował uwieść dziewczynę ze wsi. 
"Musi to być intrygujący człowiek", pomyślała. Teraz, kiedy ścieżka pięła się w górę, zapragnęła, żeby słońce jeszcze przez chwilę nie zachodziło. Bała się poślizgnąć na wilgotnym podłożu.
- Powiedz mi szczerze, czemu chcesz zgłębić tajniki magii?
Ucieszyła się, że przerwał ciszę. Powtórzyła tę samą odpowiedź.
Ale to mu nie wystarczyło.
- Może dlatego, że jest niezgłębiona i tajemnicza? Że zna odpowiedzi, które tylko nielicznym udaje się odkryć po latach poszukiwań? A może dlatego, że przywołuje romantyczną przeszłość?
Brida nic nie odrzekła. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Chciała, żeby znowu zamilkł, bo obawiała się, że jej odpowiedź nie przypadnie mu do gustu.
W końcu przemierzyli cały las i dotarli na szczyt wzgórza. Teren stał się skalisty, pozbawiony roślinności, nie było już ślisko i Brida bez trudu dotrzymywała Magowi kroku.
Wreszcie mężczyzna usiadł na szczycie i wskazał jej miejsce obok siebie.
- Byli tu już przed tobą inni - odezwał się. - Prosili, bym nauczył ich magii. Ale ja już nauczyłem wszystkiego, czego miałem nauczyć. Oddałem ludzkości to, co mi ofiarowała. Teraz chcę być sam, chodzić po górach, uprawiać rośliny i żyć w zgodzie Bogiem.
- To nieprawda - odpowiedziała dziewczyna.
- Co jest nieprawdą? - zapytał zaskoczony.
- Być może chce pan żyć w zgodzie z Bogiem, ale nieprawdą jest, że chce pan być sam.
Natychmiast pożałowała słów wypowiedzianych pod wpływem impulsu, ale było już za późno, by naprawić błąd. Może niektórzy lubią samotność? Może kobieta bardziej potrzebuje mężczyzny aniżeli mężczyzna kobiety?
Jednak w głosie Maga nie było rozdrażnienia, gdy znowu się odezwał.
- Zadam ci jedno pytanie. Odpowiedz mi szczerze. Jeśli odpowiesz zgodnie z prawdą, nauczę cię tego, o co prosisz. Ale jeśli skłamiesz, lepiej nigdy tu nie wracaj.
Brida odetchnęła z ulgą: to tylko pytanie, wystarczy na nie szczerze odpowiedzieć. Zawsze sądziła, że przyszłych uczniów mistrzowie wystawiają na o wiele trudniejsze próby.
Siedział na wprost niej. Oczy mu błyszczały.
- Załóżmy, że zacznę cię uczyć tego, co sam poznałem - zaczął, patrząc jej prosto w oczy - że ukażę ci równoległe światy, które nas otaczają, anioły, mądrość natury, tajniki Tradycji Słońca i Tradycji Księżyca. A ty pewnego dnia w drodze na zakupy, spotykasz na rogu ulicy mężczyznę swego życia.
"Ciekawe, jak go rozpoznam", pomyślała, ale nie odezwała się słowem, bo wyglądało na to, że pytanie będzie trudniejsze, niż się jej z początku wydawało.
- On uświadamia sobie to samo i podchodzi do ciebie. Zakochujecie się w sobie. Nadal uczysz się pod moim kierunkiem. Ja za dnia ukazuję ci mądrość Kosmosu, a nocą on uczy cię mądrości Miłości. Aż nadchodzi taki dzień, kiedy nie daje się tych dwóch mądrości pogodzić i musisz wybierać.

Mag zamilkł na chwilę. Jeszcze zanim zadał pytanie poczuł lęk, jaką usłyszy odpowiedź. Przybycie tej dziewczyny oznaczało koniec pewnego etapu w życiu ich obojga. Wiedział to, bo znał zwyczaje i zamysły mistrzów. Ona była mu tak samo potrzebna jak on jej. Ale najpierw musiała uczciwie odpowiedzieć mu na pytanie. To był jedyny warunek.
- Teraz odpowiedz mi z całą szczerością - odezwał się w końcu, zbierając się na odwagę. - Czy rzuciłabyś wszystko, czego się nauczyłaś, wszystkie możliwości i tajemnice, które ofiarowuje świat magii, dla mężczyzny swojego życia?
Brida odwróciła wzrok. Wokół rozpościerały się zalesione wzgórza. W dole w małej wiosce zaczynały zapalać się pierwsze światła, a z kominów sączył się dym - znak, że wkrótce rodziny spotkają się przy stole, by wspólnie zasiąść do kolacji. Tutejsi ludzie pracują uczciwie, żyją bogobojnie i starają się pomagać bliźnim, bo wiedzą, co to miłość. Ich życie ma sens, rozumieją wszystko, co dzieje się we wszechświecie, choć nigdy nie słyszeli o Tradycji Słońca ani o Tradycji Księżyca.
- Nie widzę sprzeczności pomiędzy poszukiwaniem a szczęściem - rzekła.
- Odpowiedz - patrzył jej prosto w oczy. - Rzuciłabyś wszystko dla tego człowieka?
Chciało jej się płakać. Nie chodziło o pytanie, tylko o wybór - jeden z najtrudniejszych, przed jakim człowiek w życiu staje. Wiele przedtem o tym myślała. Był czas, że nic na świecie nie było ważniejsze od miłości. Miała wielu chłopaków i każdego z nich na swój sposób kochała, a przynajmniej tak się jej wydawało, ale każda miłość nagle się kończyła. Ze wszystkiego, co poznała, miłość była najtrudniejsza. Teraz kochała kogoś, kto był niewiele od niej starszy, studiował fizykę i widział świat zupełnie inaczej niż ona. Jeszcze raz uwierzyła w miłość, zaufała uczuciu, ale przeżyła tyle rozczarowań, że nie była już pewna niczego. Mimo to, ta miłość była jej wielką nadzieją.
Omijała wzrokiem Maga. Jej spojrzenie błądziło po światełkach i dymiących kominach wioski. To poprzez miłość ludzie starali się zrozumieć wszechświat od zarania dziejów.
- Rzuciłabym wszystko - powiedziała w końcu."
Paulo Coelho, Brida - fragment

A TY co zrobisz w takiej sytuacji? Rzucisz wszystko dla tego człowieka?

piątek, 13 listopada 2009

Tybetańska Księga Umarłych

Inspirujące:

"kiedy się rodzisz, to płaczesz, a cały świat się raduje
kiedy umierasz, świat płacze,
ale ty możesz odnaleźć
wielkie wyzwolenie"

wtorek, 3 listopada 2009

Prawo przyciągania w praktyce

2 dni temu rozmawiałam ze swoim mężem, że koniecznie trzeba kupić Nat rajstopki, bo te co ma to są albo za małe albo tak już znoszone, że nie wypada ich nawet zakładać.
Wczoraj otrzymuję sms od swojej serdecznej koleżanki o treści "Chcesz rajstopki po Bartku?" :)
Oczywiście, że chcę!

poniedziałek, 2 listopada 2009

Po weekendzie

Im więcej myślę o cyklu szkoleniowym, który chcę prowadzić, tym fajniejsze mam myśli i coraz więcej materiału. Jak zrobiłąm listę istotnych zagadnień, które warto by omówić, wyszło dokładnie 72 punkty. A to dopiero pierwsza wersja listy zagadnień, pisana na szybko, spontanicznie z głowy, bez zastanawiania się. Tak więc jeśli chodzi o tematykę to zapowiada się ciekawie i niesztampowo. Co więcej, jak zaczęłam myśleć o szkoleniu, to w głowie zaczęła mi się pisać książka. I wtedy doznałam olśnienia - jakże by było fantastyczne, gdybym w styczniu wydała książkę. To takie symboliczne rozpoczęcie roku w zupełnie nowy sposób. Zrobiłabym coś dla siebie (spełniając swoje pieśmiennicze marzenia), a jednocześnie dla tych wszystkich osób, które chcą iść naprzód, rozwijać się duchowo i stawać coraz szczęśliwsze.

A marzenie miałam takie: w wieku 25 lat napisac pierwszą książkę a w wieku 30 lat drugą. Zatem licząc średnią w 2010 roku powinnam wydać 2 książki. czego serdecznie sobie życzę i wierzę, że wszechświat zrobi wszystko, aby mi w tym pomóc.

„...kiedy czegoś gorąco pragniesz cały wszechświat sprzyja potajemnie Twojemu pragnieniu.” Coelho
A zatem... do biegu... gotow... start! :)
 
Widget