czwartek, 29 października 2009

Postanowiłam wyjść przed szereg

Dokładnie tak - tyle razy już miałam wrażenie, że najwyższa pora zająć strategiczne miejsce i wyjść przed szereg, że nie mogę (a wręcz nie chcę) się mu dłużej opierać. W związku z tym postanowiłam przygotować cykl szkoleń stacjonarnych, ułatwiających uczestnikom wyzbycie się najgłębiej wgranych ukrytywch przekonań blokujących rozwój, a co za tym idzie szczęśliwe i satysfakcjonujące życie. 
Słowo się rzekło, więc czas zacząć działać. Pierwsze chcialabym zrobić już 28 listopada. Kolejne co 3-4 tygodnie.

środa, 28 października 2009

Ze starych zapisków

Dusze rodzą się w różnych stopniach zawansowania. Im wyższy wymiar, tym trudniej znaleźć duszę podobną do siebie. Stąd problemy z adaptacją, poniewaz obecnie jest najwięcej dusz z niskich poziomów.

Retrospekcje regresingowe

Lubię szukać w sobie przekonań, które później odnajduję wśród przebłysków  regresingowych. Dają mi one wiele do myślenia i sprawiają, że jakieś niewłaściwe przekonania, zostają w trybie natychmiastiowym  zrozumiane i uporządkowane.

Mam z ostatnich miesięcy takie dwa obrazy w sobie (Isztar z czerwca, Vivien z października):
  • Isztar - kobieta żydowskiego pochodzenia, lat ok. 25, stojąca w gruzach zburzonego miasta (Warszawa?). Smutna i zdruzgotana, ale nie tyle samymi okropienstwami wojny, co decyzją którą podjęła. Chcąc ratować dwójkę swoich dzieci przed zagładą, oddała je pod opiekę innej rodzinie. Uznała, że ona sama nie da rady ich ocalić, że nie jest wystarczająco dobra jako matka. Chwilę po tym, jak je oddała w opiekę, na budynek w którym były dzieci z nowymi opiekunami spadła bomba. Isztar stała jak skamieniała, jakby serce w niej stanęło. Nie wiem co sie potem z nią stało. Czy przeżyła wojnę, czy nie.

  • Vivien - początek XX wieku, duże tętniące życiem miasto, kobieta około 20-kilkuletnia, niezamężna, atrakcyjna, odważna, piękna, celebrytka swoich czasów, opisywana w żurnalach i dobrze widziana w towarzystwie. To życiorys oficjalny. Nieoficjalnie wraz z trzema innymi kobietami pracująca na zlecenie jakichś tajnych służb. Długie kręcone włosy w kolorze naturalnego blondu, drobna, szczupła.

    Dostała niespodziewane wezwanie by wraz z pozostałymi dziewczynami, stawić się na jakimś szczególnym przyjęciu czy  uroczystości w domu znanego prominenta. Jechały we trzy, prowadził kierowca (gruby, niski, ciemnowłosy). Czwartą koleżankę (niska, niepozorna brunetka o krótkich włosach) zabrały po drodze.

    Już na miejscu okazało się, że razem będą wzbudzać zbyt duże zainteresowanie i nie uda im się pozostać inognito. Rozdzielają się zatem i każda osobno porusza się po willi, by zobaczyć co to za podejrzana uroczystość.

    Vivien zostaje wciągnięta do wspólnego tańca w salonie, przez grupke mężczyzn i od razu orientuje się, że zarówno wyglądem, jak i sposobem tańca znacząco odbiega od tańczącej grupy. Udaje jej się wymknąć do ogrodu, po czym biegnie wokół budynku, by jak najszybciej dotrzeć do auta. Samochód stoi pusty. Nie widać kierowcy. Dostrzega jednak swoją koleżankę i wskazuje jej miejsce pasażera. Obu z nich udało się chyłkiem wymknąć. Vivien prowadzi, ale ma z tym duży pfroblem, bo auto cały czas "szale". Zatrzymują się i zamieniają miejscami po czym szybko ruszają. Koleżanka pyta "Co z nimi?", na co Vivien odpowiada "Muszą jakoś dać sobie radę".

    Po jakimś czasie (kilka godzin) obie są w hotelowym pokoju, który jest ich kryjówką. Vivien skulona siedzi w rogu, koleżanka (blondynka, o krótkich prostych blond włosach) stoi na środku pokoju. Zastanawiają się o co chodzi i z niepokojem czekają na swoje towarzyszki. W pewnym momencie  słychać, jak ktos próbuje wejśc do ich pokoju. Vivien błyskawicznie wchodzi i zamyka się w małej, pojedynczej szafie stojącej koło łóżka. Widzi, jak blondynka daje jej oczami znak, by się nei ruszała, po czym zostaje zastrzelona z pistelotetu posiadającego tlumik, przez 2 mężczyzn w beżowo-brązowych garniturach. Viwien pozostaje w szafie.

    Następnie (po znowu bliżej nieokreślonym czasie) do pokoju wchodzi kolejna osoba. To jedna z koleżanek. Ma na sobie jasnoróżową długą sukienkę, włosy w kolorze miodowego blondu. Jest roztrzęsiona. Nie ma żalu do dziewczyn, że uciekły, bo to standardowa procedura, że w sytuacji kryzysowej, każda miała ratować się sama i nie narażać życia innych. W każdym razie kobieta jest wściekła, że kierowca zniknął i zaczyna podejzrewać, że to była celowa ustawka, aby je zlikwidować. Przypomina sobie, że kierowca miał być zameldowany w tym samym hotelu w pokoju 33. Idzie do niego po schodach (jedno piętro wyżej), otwiera drzwi i widzi kierowcę siedzącego na krześle, tyłem do okna, bawiącego się pistoletem. Kobieta rozumie, że on będzie kolejną ofiarą. Dostrzega w pokoju 2 mężczyzn w bezowo-brązowych garniturach, którzy wstają by ją zastrzelić. Zdążyła wykrzyknąć "Nie uda się Wam tak łatwo" i przechyliła się na uchylnym oknie do tyłu. Chciała podczas obrotu okna złapać się o krawędź balutrady niższego piętra. Jednak jej się to nie udało i wypadła, zabijając się.

    Po znowu bliżej nieokreślonym czasie - ale raczej dotyczącym kilkunastu minut, Vivien ubrana w łachmany, wielką czapę, trzymając czarny zniszczony skórzany kufer, ucieka z hotelu. Powstrzymuje łez, by nie wzbudzać zainteresowania ludzi. Wie, że nie może sie odwrócić, bo sparwcy zamachu mogą cały czas być w pobliżu. Czuje smutek, że nie mogła nawet potrzymać za rękę zmarłej i się z nią pożegnać. Zdaje sobie sprawę, że kierowca też może nie żyć. Mimo to, chce go później odszukać oraz znaleźć jakieś dziecko (dziewczynkę ok. 6-7 lat). Nie wiem co sie potem z nią stało.

Joe Vitale i jego magia

Joe Vitale to z pozoru niepozorny człowieczek o dobrodusznej twarzy, sprawiający wrażenie skrępowanego szumem jaki wokół niego panuje, przy jednoczesnym wielkim zadowoleniu z tego. Skromny, spokojny, cierpliwy. A przede wszystkim magiczny.

Na pierwszym szkoleniu u Joe byłam w 2006 roku za sprawą Złotych Myśli - dostałam wejściówkę za brak zasług w pracy (bo za krótko jeszcze wtedy współpracowałam, by mieć jakiekolwiek zasługi :))
Dzień szkolenia, a konkretniej słowa które na nim słyszałam całkowicie zmieniły moje postrzeganie świata i wytyczyły mi kierunek życia, któremu z radością ulegam do dziś.

Niby nic nowego, czego bym nie wiedziała z książek się nie dowiedziałam, poza nabraniem wielkiej wewnętrznej pewności, że nie muszę, żyć tak jak inni znani mi ludzie, czyli pracować etatowo dla innych (czego serdecznie niecierpiałam, bo ciągle brakowało mi pieniędzy od pierwszego do pierwszego...) i wierzyć swojemu wewnętrznemu przekonaniu.

Przed szkoleniem z Joe po prostu czułam, że zawiesiłam się w jakims zaułku, z którego nie mogę się wydostać i tylko kręcę się w kółko, coraz bardziej tym zmęczona i sfrustrowana. Czułam, że życie jakie prowadziłam nie było dla mnie dobre. Ale mimo to, inne działania których próbowałam, nie przynosiły zamierzonych efektów. Zawsze coś szwankowało, mimo że byłam ekspertem do afirmowania pozytywnych myśli dla siebie i innych. Znałam wszystkie techniki, wedle których próbowałam dzień w dzień polepszać jakość swojego życia. Jednak efekty mimo to nie były takie, jak oczekiwałam.

Dopiero na szkoleniu Joe pojęłam czego brakowało - mnie i tysiącom innych osób, które tak, jak ja z uporem maniaka non stop afirmowały sobie swoją lepszą przyszłość, ale bez zadowalających rezultatów. Tym najistotniejszym czynnikiem, który wspomaga każde ludzkie działanie, jest głęboka, płynąca z wnętrza, akceptująca wiara w to, co ma się stać. Wiara, która powoduje, że myśli stają się realną rzeczywistością.

To był dla mnie przełom. Niby banalna sprawa - jak można oczekiwać pozytywnych rezultatów swoich działań, jeśli w 100% nie wierzy się w ich powodzenie? I wcale nie mam tu na myśli myślenia życzeniowego (typu "chcę wygrać w totka 1 mln zł), tylko głębokiej pewności, że to chce, by się zadziało, to o czym marzę się w 100% spełni. To takie proste :)

Dzisiaj, kilka dni po drugim seminarium Joe (również dzięki uprzejmości ekipy ze ZM) utrwaliłam, odświeżyłam i zrozumiałam, że nadal popełniam w niektórych elementach błędy, wynikające z braku wewnętrznego oczyszczenia się z wielu negatywnych przekonań, które powodują trwałe bariery na drodze do zrealizowania swpojego celu.

Taką barierę łatwo rozpoznać po tym, że w pewnym momencie człowiek zatrzymuje się na jakimś poziomie i nie może przejść dalej. Stoi w miejscu i się miota i zaczyna tracić wiarę. To taki moment, w którym warto oczyścić umysł z negatywnych myśli, zastanowić się które z naszych przekonań (świadomych lub nie) bojkotuje i sabotuje nasze wysiłki rozwojowe. Często jest to po prostu blokada wynikająca ze sprzecznych przekonań, np.
  • singiel, który nie potrafi znaleźć sobie partnera życiowego, mimo że bardzo tego pragnie, może nagle odkryć, że marzenia o wspólnym życiu z druga osobą, są blokowane przez przekonanie o tym, że małżeństwa są złe, że ślub to wymysł biurokraty, że płeć przeciwna to podgatunek, któremu powinno się stworzyć ZOO z bardzo wysokim płotem itd.

  • albo ktoś kto chce być obrzydliwie bogaty i ciągle marzy o wielkim bogactwie, które osiągnie, bez ustanku ma długi i nie potrafi związać końca z końcem, może uświadomic sobie, że ma wgrane w przeszłości blokujące stwierdzenie w stylu "pieniądze szczęścia nie dają", "tylko oszuści są bogaci", "bogactwo to sprawa diabła", itd.

Tak długo, jak długo dany człowiek, nie wyczyści czy nieuporządkuje w sobie sprzecznych, blokujących przekonań, tak długo rozwój będzie wstrzymany. Warto zwracać uwagę na takie sprawy w sytuacji rozgoryczenia czy frustracji i zadać sobie pytanie:
"co mnie naprawdę powstrzymuje przed osiągnięciem ..........?".

Każdy taki wyczyszczony pogląd uwalnia przepływ pozytywnej energii.
Zatem oczyszczajmy się z radością :)

PS Nawet kolory koszulkek i koraliki mamy podobne ;)

środa, 21 października 2009

To było do przewidzenia...

Piszę oczywiście o systematycznośąci w pisaniu, która właściwie przestała istnieć :)

Wszystko za sprawą mocnego przyspieszenia pozytywnych praw Wszechświata w stosunku do mnie. Podobno - money likes speed. Ja uważam, że po prostu życie lubi szybkość. Im szybsze zmiany, im więcej się szieje, od razu wiadoko, że jest się na właściwej drodze, że nie trzeba się zastanawiać co się robi słusznie, a co nie, bo świat daje to odczuć na każdym kroku. I chwała mu za to.

Stagnacja natomiast, tkwienie w jakimś punkcie życia, gdy zaczyna się uważać, że życie jest nudne, ciężkie, bez perspektyw oznacza ni mniej ni więcej, że najwyższa pora na zmiany. Na CAŁKOWIETE zmiany w przyjętym modelu życia, pogladach, osobach z którymi ma się kontakt czy pracy.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że trudno jest przeskoczyć ze stagnacji do działania w dodatku w tak radykalny sposób w jaki ja proponuję. Ale to tylko za sprawą dwóch czynników:
  •  po pierwsze trudno zmienić sposób funkcjonowania o 180 stopni z dni ana dzień
  • po drugie zmiana dotychczasowego stylu życie niesie za sobą wielki lęk o nieznana przyszlość.
Oba te punkty, są naturalne, bo oznaczają, że człowiek zdaje sobie sprawę z realiów życia.

Dlatego zamiast drastycznych zmian, warto zacząć od:
  •  uwierzenie (głębokiego, całym sobą), że jesteśmy na tym świecie po to, aby być szczęśliwymi,
  • powtarzać poniższą afirmację tak długo, aż zacznie się zauważac zmiany. czasem pojawiają się po tygodniu, a czasem po kilku meisiącach. Wszystko zależy od tego, jak głęboko zabrnęło się w ślepy zaułek. Im dalej, tym więcej czasu zajmie wygrzebywanie się. Ale to też przecież jest racjonalne :)

    Mam swoje miejsce na Ziemi, którego nie może zająć nikt inny. I misję do wypełnienia, której nie może wypełnić nikt inny. Przyciągam do siebie właściwe rozwiązania we wszelkich sprawach o których myślę. Jestem ludzkim magnesem przyciągającym do siebie wszysko to, co jest dla mnie dobre i właściwe. W moim życiu pojawia się dobro w postaci zdrowia, szczęścia i dostatku. Życzę wszelkiego dobra każdej osobie którą spotkałam w swoim życiu, ponieważ zapasy dobra i miłości są niewyczerpywalne.

 
Widget